Birma i Laos: plan grudniowej podróży po Azji

5 lat temu

Trzytygodniowy plan podróży po Birmie i Laosie.

1814 0

Ta wyprawa była zupełnie niepodobna do tego, jak podróżowaliśmy do tej pory. Zwykle kupujemy bilety lotnicze w jakiejś promci na długo przed wylotem, potem są tygodnie przygotowywania się: czytania przewodników i blogów podróżniczych, planowania trasy, itd. Tym razem było inaczej. W połowie listopada zarządziłam wyjazd, a 11 grudnia siedzieliśmy już w samolocie. Skąd ten pośpiech? W 2019 nie chciałam spędzać Świąt w domu, ten wyjazd miał być ucieczką po jednym z najbardziej traumatycznych doświadczeń w moim życiu. Wyjazd zaczął się pechowo i ten pech nie opuszczał nas długo: skaleczenia, urazy, pogryzienia i silne zatrucie pokarmowe. Mam mieszane uczucia co do tej podróży, z dzisiejszej perspektywy nie jestem do końca przekonana, że to był dobry pomysł. Pamiętam, że byłam ciągle potwornie zmęczona, a nieprzepracowana trauma co jakiś czas dawała o sobie znać. W chwili kiedy piszę te słowa mija dokładnie pół roku od rozpoczęcia tej wyprawy, a zdjęcia dalej są nieprzebrane :).

Chciałam polecieć do ciepłych krajów i wybór ostatecznie padł na Azję Południowo-Wschodnią. Wybraliśmy Birmę i Laos, bo tam nas jeszcze nie było. Ciekawostką jest to, że pomiędzy tymi dwoma państwami nie ma bezpośrednich połączeń lotniczych, wszystkie loty są do i z Bangkoku. Do stolicy Tajlandii lecieliśmy z Warszawy liniami Qatar Airways, najtańsze loty powrotne były 1 stycznia wcześnie rano, więc w Sylwestra za bardzo nie zabalowaliśmy :).

Linie Qatar oferują promocyjne ceny na hotele przy długim oczekiwaniu na kolejny lot w ramach jednej trasy. Jest to fajna opcja, bo można się odświeżyć, kimnąć, wyskoczyć na miasto i złapać oddech przed kolejnym etapem podróży. Hotele do tego są w typie premium, wiecie takie z dywanami, kapciami i szlafrokami, więc aż szkoda nie skorzystać. Taki też był plan. Wybrałam hotel Holiday Inn Doha, usytuowany blisko katarskich suków. Mieliśmy wziąć prysznic, kimnąć się na trzy godzinki i pospacerować po arabskim bazarze. Udało nam się sprawnie wydostać z lotniska, złapać ubera za śmieszną kwotę do hotelu, dostaliśmy miły pokój i generalnie wszystko szło jak z płatka. Do czasu. Przemek poszedł brać prysznic jako pierwszy. Po chwili usłyszałam siarczyste bluzgi dochodzące zza drzwi łazienki, a potem mój mąż wykuśtykał brocząc krwią i ostrzegł mnie, że jest ślisko. Na środku wanny był wystający korek (swoją drogą – co za bezsensowny pomysł), Przemek pośliznął się i zahaczył palcem o tę wystającą część, co spowodowało ranę na palcu i uszkodzenie paznokcia, brrr. Spacer po suku odłożyliśmy niniejszym na lot powrotny i skupiliśmy się na regeneracji sił – on i tak był mało mobilny. Potem do łazienki wchodzę ja, cała na biało (dosłownie – hotelowy szlafrok) i otwieram drzwi na odwrót. To tylko mi się mogło przytrafić, czaicie to: otworzyć drzwi nie w tą stronę? Znacie ten wstydliwy moment kiedy mocujecie się z drzwiami i pchacie zamiast ciągnąć? Zwykle można się szybko zorientować, że coś jest nie tak, bo framuga stawia opór. No cóż, to w Katarze udało mi się odgiąć drzwi na zawiasach w drugą stronę i zrobić szczelinę na tyle szeroką, że prześliznęłam się do środka. Ale po tej operacji nie dało się już ich otworzyć normalnie. W akcie desperacji próbowaliśmy je wcisnąć z powrotem na siłę i rozkminialiśmy czy zawiasów nie dałoby się odkręcić łyżeczką od herbaty, żeby naprawić sytuację. No ale się nie dało :).

Musiałam zejść do recepcji i poprosić o apteczkę, a przy okazji przyznać się, że popsułam drzwi :P. Po chwili mieliśmy w pokoju ekipę facetów w garniakach, którzy opatrywali Przemkowi palec i pytali czy aby na pewno nie potrzebuje karetki, oraz drugi skład, który debatował nad drzwiami. Finalnie drzwi zostały odkręcone i ustawione w poprawnej pozycji. Na szczęście nie obciążyli nas rachunkiem na grube miliony :).

Ze względu na pośpiech w bukowaniu lotów pomiędzy Birmą i Laosem trochę źle rozłożyliśmy sobie czas, w wyniku czego nie udało nam się wcisnąć w plan wyprawy nad słynne birmańskie Jezioro Inle. No cóż, może jeszcze kiedyś.

PS. Jeśli nie chcesz przegapić moich następnych wpisów, zasubskrybuj bloga, o tutaj. Każdy mój nowy artykuł trafi także do Twojej skrzynki. Nie spamuję :)