Działam w trybie zadaniowym. W kontekście intensywnych starań o ciąże na przestrzeni tych pięciu ostatnich lat zawsze wiedziałam jakie będą moje następne kroki, jaki będzie plan B.
Przy naszym jedynym transferze z pierwszej procedury wiedziałam, że zrobimy kolejną jeśli się nie powiedzie. Przy drugim (również jedynym) transferze z drugiej procedury wiedziałam, że zrobię trzecią. Ale wcześniej dobrze się przygotuję. Przy ostatnim transferze z trzeciej procedury wiedziałam, że spróbujemy jeszcze raz, w nowej klinice w Warszawie. Tej jak mi się wydawało najlepszej, gdzie leczą się z sukcesem pierwszoligowe nazwiska. Wtedy sobie obiecywałam, że to ostatni raz. Ale życie mnie zaskoczyło: nieoczekiwana diagnoza o głęboko naciekającej endometriozie i parę miesięcy później poważna operacja znowu zmieniły układ sił na tej planszy w grze o życie. A zatem na wizytę do Eurofertil w Ostrawie byłam już zapisana przed ostatnim transferem z czwartej procedury.
Niedługo czeka mnie ostatni i zarazem jedyny transfer w Czechach. Z dwóch mini stymulacji przy AMH 0.38 udało nam się uzyskać pięć blastocyst. Wynik przepiękny, lepszy niż z trzech pierwszych procedur w Polsce razem wziętych. A należy zaznaczyć, że byłam wówczas prawie pięć lat młodsza i z dużo wyższą rezerwą jajnikową niż obecnie. Z rezultatu stymulacji i hodowli zarodków w Czechach jestem więc bardzo zadowolona. Niestety z tych pięciu blastek po badaniach PGT-A tylko jedna okazała się zdrowa, co bardzo mocno przeżywałam. Żeby tego było mało: na początku roku podczas kontroli i dokładnego badania USG wyszły na jaw świeże ogniska endometriozy, i to zaledwie dziesięć miesięcy po mojej operacji usunięcia wszystkich zmian i nacieków. Pojawiła się sugestia rozważenia powtórnej operacji. Nie spodziewałam się tego, to była kolejna wiadomość, która dość mocno mnie przybiła. Zdecydowałam się na trzymiesięczną kurację hormonalną, żeby jak najbardziej wyciszyć organizm, na drugą operację nie mam już siły. Więc znowu deja vu: ponownie staję przed jedną jedyną szansą na zostanie mamą. I tym razem jestem pewna jak nigdy wcześniej, że to będzie ostatni raz. I też mam plan B co zrobić jeśli się nie uda.
A planuję sobie zrobić kolejną dziarę :). Znajdę motyw, który ładnie podsumuje moją drogę w tych ostatnich latach, to będzie dla mnie symboliczne zamknięcie tych drzwi. Moja najwspanialsza Kasia, która nieustannie trzyma za mnie kciuki, podsunęła na instagramie pomysł z jedną kreską. I ten element na pewno się tam znajdzie, w towarzystwie ulotnych polnych kwiatów i owadów, które będą symbolizować każdy mój zarodek i nieudany transfer. To życie, któremu nie dane było trwać dłużej. Pierwszy tatuaż zrobiłam sobie na trzydziestkę, drugi pięć lat później, najwyraźniej pora na kolejny :).
A potem skupię się na sobie i na tym, żeby być szczęśliwą tym życiem które mam: z mężem i kotami :). Parę dni po moich 41 urodzinach polecieliśmy na tydzień na Fuerteventurę. Było idealnie, ciągle się karmię wspomnieniami z tego urlopu. Wiatr, ocean, przepiękne widoki i jedzenie tak dobre, że aż mi oczy zachodziły łzami wdzięczności :). Pełen luz, beztroska, nieograniczony śmiech kiedy fale wyrzucały mnie na brzeg we wszystkich możliwych konfiguracjach :). Odpoczęłam tak, jak już dawno nie. Może niedługo wrócimy tam na dłużej, marzą mi się lekcje surfingu, a tam akurat warunki do tego sportu są idealne, widzieliśmy zresztą mnóstwo szkół i kursantów na plaży w akcji.
Kupiłam sobie ostatnio na Amazonie trzy książki, które traktują o niezamierzonej bezdzietności po zakończeniu procesu leczenia niepłodności. Bez tego „cudownego” dziecka, które przecież zawsze jest już za następnym zakrętem.



Jestem w trakcie czytania pierwszej i mam nadzieję, że te lektury pozwolą mi spojrzeć na wszystkie sprawy pod właściwym kątem. Jestem teraz na takim etapie, który nazwałabym odpuszczeniem. Nie czuję już żadnej spiny, nie mam żalu o przeszłość, nie rozpamiętuje co mogłam zrobić inaczej. Czekam co przyniesie nam ta końcówka maja i mój ostatni, dziewiąty już zarodek do transferu. Mam w sobie duży wewnętrzny spokój. Może to ten urlop tak mnie wyciszył, może moje sesje hipnoterapeutyczne, może magiczny wiek 41. lat, naprawdę nie wiem. Coś w głowie kliknęło.
Myślę teraz o swoim ciele z dużą czułością, bardzo wiele ze mną przeszło, a przez ostatnie lata dość mocno je zaniedbałam. Tworzę dla siebie małe rytuały: odnajduję radość w szczotkowaniu się na sucho, nakładaniu balsamu po kąpieli. Bardzo teraz pilnuję tego co jem. Zrobiliśmy sobie z Przemkiem trzy tygodnie postu Dąbrowskiej na samych warzywach. I chociaż od ponad roku jestem na diecie wegetariańskiej, to wspomagałam się czasami niezbyt odżywczymi przekąskami. Na Wielkanoc zrobiłam pyszną szarlotkę i ciasto marchewkowe bez grama cukru i białej mąki, więc wiem już że się da :). Chcę zwiększyć częstotliwość krótkich treningów jogi, wrócić do squasha, który swego czasu sprawiał mi mnóstwo frajdy i praktykować więcej mindfullnessa :).
W przekazie odnośnie leczenia niepłodności często przewija się to hasło, żeby się nie poddawać i walczyć. Wypowiadane zawsze z perspektywy osoby, która trzyma to nowonarodzone dziecko w ramionach. I szczerze mówiąc – bardzo mnie to wkurza :). Bo dla bardzo wielu kobiet, w tym dla mnie, macierzyństwo w takiej formie być może nigdy nie będzie osiągalne. Popatrzcie na Jennifer Aniston – miała nieograniczony budżet na procedury, najlepszych lekarzy i niekonwencjonalne terapie. Nie udało się. Nie czuję, żebym świadomie rezygnując z kolejnych prób poddawała się, schodziła pokonana z ringu. Co więcej, uważam że to stwierdzenie jest nawet lekko toksyczne, bo gdzieś wywołuje w nas poczucie winy, że może kurcze za słabo walczymy, bo z następną procedurą, kolejnym lekarzem i wizytą ktoś wreszcie znajdzie ten brakujący element układanki i nas „naprawi”. A tymczasem każda historia jest inna, przecież to nie jest tak, że jak koleżance z instagrama się udało to mi też – nawet jeśli jesteśmy pod opieką tej samej kliniki. To, co dla jednych było trudną drogą uwieńczoną sukcesem, dla innych jest zaledwie jej początkiem.
Więc ja się nie poddaję, tylko otwieram się na nowe i przekierowuję swoją energię w inne obszary życia :)
I życzę sobie i Wam wszystkim przede wszystkim spokoju.
PS. Jeśli nie chcesz przegapić moich następnych wpisów, zasubskrybuj bloga, o tutaj. Każdy mój nowy artykuł trafi także do Twojej skrzynki. Nie spamuję :)