W listopadzie 2021 usłyszałam diagnozę, która zwaliła mnie z nóg: głęboko naciekająca endometrioza z guzami na jelitach, konieczna operacja. Pisałam o tym doświadczeniu więcej tutaj. Nie miałam wtedy jeszcze pojęcia jak straszna jest to choroba, jak bardzo potrafi obniżyć jakość życia i jakie koszmarne powikłania generuje. W tym wpisie opowiem dokładnie jak wyglądała moja operacja w szpitalu Medicover, jak się czułam, jak długo dochodziłam do siebie i ile mnie to wszystko kosztowało. Jeśli jesteś wrażliwą jednostką, która nie chce czytać o sraniu, rzyganiu i krwi, to teraz jest ten właściwy moment żeby zamknąć kartę przeglądarki :). Żartuję, o rzyganiu nie będzie zbyt wiele :P.
Zanim przejdę do sedna to jeszcze chwilka na kącik dydaktyczny. Endometrioza to nieuleczalna choroba o podłożu autoimmunologicznym, współczesna nauka do dzisiaj nie posiada odpowiedzi na pytanie o przyczyny jej powstawania. Przez całe lata kobiety zgłaszające się do lekarzy z silnymi bólami miesiączkowymi były zbywane, traktowane jak histeryczki. A bo taka pani uroda, minie po ciąży i inne tego typu złote rady. Najstraszniejsze w tej chorobie jest to, że potrafi się dosłownie rozlać po całym organizmie atakując narządy wewnętrzne: wątrobę, nerki, pęcherz, jelita, przeponę, nawet mózg. Ja mam to szczęście w nieszczęściu, że mnie endometrioza nie boli, a przynajmniej nie tak bardzo, żebym nie mogła normalnie funkcjonować – dlatego też swoją diagnozę uzyskałam tak późno. Z tego miejsca apeluję zatem do Was Drogie Panie, ale też do Panów Mężów, Chłopaków i Partnerów: nie, to nie jest normalne kiedy miesiączka tak bardzo boli, że wyłącza Was z życia. Jeśli macie jakiekolwiek podejrzenia – szukajcie specjalistów od leczenia endometriozy. Jeśli starania o ciążę się przedłużają i brak konkretnych przyczyn dlaczego się nie udaje – szukajcie specjalistów od leczenia endometriozy, chociażby tylko po to, żeby ją wykluczyć. Ja jestem właśnie doskonałym przykładem na to, że endo nie musi boleć, ale na pewno wpływa negatywnie na sukces prokreacyjny.
W poprzednich zdaniach podkreśliłam słowo specjalistów i to jest bardzo bardzo ważne, bo niewyedukowany w tym temacie ginekolog Wam nie pomoże, a może nawet zaszkodzić. Gdzie więc szukać tych speców? Polecam spis lekarzy na stronie fundacji Pokonać Endometriozę oraz grupę na fb Endometrioza – jak z nią żyć? – tutaj jest prawdziwa kopalnia wiedzy. Endometriozę można stwierdzić u pacjentki na podstawie opisu rezonansu magnetycznego lub poprzez specjalistyczne badanie USG, z czego ta druga opcja jest chyba dla nas mniej kłopotliwa. Do rezonansu polecane są dwa ośrodki Skanmex we Wrocławiu oraz Voxel w Warszawie. W tym przypadku ważne jest, żeby opis badania robił specjalista, niestety nie wystarczy iść do pierwszego lepszego ośrodka, bo radiolog nie będzie potrafił tego rezultatu poprawnie zinterpretować. Przed badaniem trzeba oczyścić jelita, na miejscu aplikują wlewkę doodbytniczą i żel do pochwy, na opis badania trzeba poczekać do tygodnia czasu. Koszt powyżej tysiąca złotych. Ja z kolei polecam specjalistyczne badanie USG pod kątem endometriozy – jest trochę tańsze i nie wymaga aż tyle przygotowania. Dobry specjalista wyczyta z obrazu USG tyle samo co z opisu rezonansu, a przy okazji sprawdzi też ruchomość poszczególnych narządów. Tutaj mogę w ciemno polecić dowolnego lekarza z warszawskiego Endo Teamu, to są specjaliści operujący w szpitalu Medicover: dr Jacko, dr Bubak-Dawidziuk, dr Pliszkiewicz, dr Siekierski i dr Korniluk, która mnie zdiagnozowała i operowała. Polecam też ich konto na instagramie @endoteamwarsaw – można się sporo dowiedzieć i pooglądać guzy endometrialne :). Warto tutaj wspomnieć, że laparoskopia nie powinna być już proponowana jako forma diagnostyki endometriozy – uciekajcie od lekarzy, którzy chcą Was kroić tylko po to, żeby postawić diagnozę. Polecani specjaliści spoza Warszawy to m. in. dr Rubisz, dr Karmowski, dr Milnerowicz-Nabzdyk, dr Janowiec.
Specjalistyczne operacje usunięcia endometriozy przeprowadzają w Polsce dwie prywatne placówki: Medicover w Warszawie oraz Medicus we Wrocławiu, z czego druga oferta jest zauważalnie droższa i nie do końca wiem z czego to wynika. Z operacjami na NFZ jest bardzo słabo, tutaj przewijają się takie nazwiska jak dr Milnerowicz-Nabzdyk z Opola, dr Kurczyński z Katowic, dr Doniec z Warszawy. Mi zależało bardzo na czasie i chciałam mieć pewność, ze zajmą się mną najlepsi specjaliści w kraju stąd wybór padł na Medicover. Jeśli szukacie informacji o konkretnych lekarzach to bardzo polecam wyżej wspomnianą grupę fejsbukową i wyszukiwanie po miastach.
Warto również obejrzeć reportaż TVN 24 Taka Twoja uroda (dostęp płatny, ale można też znaleźć całość na yt), gdzie wypowiadają się lekarze, m. in. dr Siekierski, kierownik Kliniki Ginekologii w szpitalu Medicover. On tam mówi wprost, że system rzuca kłody pod nogi, że operacje na NFZ są niechętnie realizowane, bo generalnie źle wpływają na kondycje finansowe państwowych szpitali. Pada tam również stwierdzenie, że tylko 10% operacji jest prawidłowo przeprowadzanych, a w Polsce nie ma żadnego systemu leczenia tej choroby. Szacuje się że nawet co szósta kobieta w wieku rozrodczym może chorować na endometriozę. Nawet jeśli tylko część z tej grupy wymaga specjalistycznej operacji, to nie ma takiej możliwości, żeby na NFZ pomóc każdej dziewczynie, bo system jest po prostu niewydolny. I jeszcze takie pytanie: czy gdyby na endometriozę chorowali wyłącznie mężczyźni sytuacja wyglądałaby tak samo? Bo ja mam poważne wątpliwości :). W relacjach kobiet też się często przewija motyw konieczności ukrywania tego jak bardzo boli. Żeby nie wyjść na histeryczkę, żeby lekarz traktował mnie poważnie, żeby mnie nie odesłał do psychiatry. Przeraża mnie to. Endometrioza często nazywana jest rakiem niepłodności, a w tym reportażu również diabelską chorobą.
Na zakończenie kącika edukacyjnego zachęcam do wysłuchania podcastu O Zmierzchu Marty Niedźwieckiej, w którym rozmawia m.in z Lucyną Jaworską-Wojtas – prezeską fundacji Pokonać Endometriozę.
Termin operacji wyznaczono mi na piątek, 25 marca 2022. Endometriozę najlepiej operować w pierwszej połowie cyklu po ustaniu krwawienia. Tak jak mam zawsze regularne cykle, tak po covidzie którego złapałam w lutym cykl mi się wydłużył i musiałam się ratować tabletkami antykoncepcyjnymi (wtedy już nie ma większego znaczenia, który to dzień).
Przed operacją musiałam wykonać jeszcze szereg badań oraz odbyć rozmowę telefoniczną z anestezjologiem (300 zł). Pytano mnie m. in. o to, czy potrafię swobodnie ruszać głową, a mi zaraz stanęła przed oczami scena z dziewczynką opętaną przez demony w filmie Egzorcysta – ona to potrafiła swobodnie kręcić głową, tak dookoła własnej osi :). Wymagane badania zawierały: potwierdzone oznaczenie grupy krwi, EKG, HIV, VDRL (kiła), morfologię z rozmazem, czas kaolinowo-kefalinowy, czas protrombinowy, HBV – antygen Hbs, HBV – przeciwciała przeciwko HBc, kreatyninę. Na szczęście większość tych badań udało mi się zrobić w ramach swojego pakietu medycznego enel-med, więc nie musiałam dodatkowo płacić. Komunikacja ze szpitalem odbywała się mailowo przez konsultanta medycznego.
Jeszcze w grudniu 2021 dostałam umowę na usługi szpitalne, gdzie był wstępny kosztorys. I tak:
- Laparoskopowa operacja zaawansowanej / skrajnie zaawansowanej endometriozy z zaangażowaniem jelita: 21 500,00,
- Znieczulenie ogólne dotchawicze do 1 godziny: 1 000,00,
- Znieczulenie ogólne dotchawicze powyżej 1 godziny – cena za każdą rozpoczętą godzinę 520,00 (wliczono 4 godziny),
- Hospitalizacja w pokoju dwuosobowym 1 doba (wliczono 6 dni): 1 010,00.
Wychodzi w sumie 30 640,00 zł płatne z góry przed operacją. Gdyby się okazało, że operacja lub mój pobyt się wydłuży – muszę dopłacić, w przeciwnym razie Medicover zwraca nadwyżkę. Byłam operowana prawie sześć godzin, a wypuścili mnie dopiero w piątek (dodatkowe dwie doby). Oprócz tego trzeba dopłacić za każde badanie CPR (70 zł) i morfologię (27 zł), które robią w szpitalu po operacji. Fakturę korygującą dostałam na kwotę 2 831,00 zł. Miesiąc po operacji miałam jeszcze laserowy zabieg usuwania endometriozy z szyjki macicy – kolejne 1200 zł. Ostatecznie cała ta przyjemność kosztowała mnie ponad 35 tysięcy złotych. Po operacji trzeba jeszcze pojawić się na kilku kontrolach, najlepiej skorzystać też z usług fizjoterapeutki uroginekologicznej, wszystko dodatkowo płatne. Z ubezpieczenia grupowego PZU zwróciło mi w sumie 1890 zł + 200 zł na karcie aptecznej. Ja miałam „klasyczną” operację usunięcia endometriozy metodą laparoskopową, na szczęście nie było konieczności rozcinania powłok brzusznych. W szpitalu Medicover dr Bubak-Dawidziuk operuje jeszcze z użyciem Robota DaVinci, tutaj plusem jest większa precyzja i to, że pacjentki szybciej się regenerują, wtedy jednak koszt wzrasta do ponad 50 tysięcy złotych.
Dziewczyny zakładają zrzutki i grupy sprzedażowe na portalach, żeby uzbierać te pieniądze. Powtórzę to kolejny raz: leczenie niepłodności jest w Polsce horrendalnie drogie. Aktualnie mamy na mieście wysryw prawicowych billboardów pytających z troską: gdzie są te dzieci? Że to niby kiedyś tak dużo dziateczków było, a teraz tak malutko, olaboga, wstrętne te kobiety, że nie chcą rodzić. W tym popieprzonym kraju jak już kobietę stać na posiadanie dzieci i przezwycięży strach związany z zajściem w ciążę to i tak ma praktycznie zerową pomoc od państwa w razie problemów. Nowy Ład zabrał mi jeszcze pieniądze z wypłaty na rzecz składki zdrowotnej :), co jest jak splunięcie w twarz, bo od czterech lat wydaliśmy na prywatne leczenie gigantyczną kwotę.
W szpitalu miałam się stawić w czwartek po południu, dzień przed planowaną operacją. Jadłam już lekkostrawnie, bo wiedziałam, że wieczorem czeka mnie oczyszczanie jelit. Niektórzy zalecają pacjentkom dietę ubogoresztkową (z małą ilością błonnika) lub picie preparatów typu PreOp, ja nie wiedziałam o tych zaleceniach, więc jadłam w miarę normalnie. Normalnie czyli bez mięsa, glutenu i nabiału :).
Do szpitala warto się spakować w małą walizkę na kółkach. Przyda się długi kabel do ładowarki, mokre chusteczki, podpaski, kilka koszul na zmianę, szerokie nieuciskające majty w większej liczbie sztuk niż przewidujemy dni :), miękkie luźne skarpety, delikatny płyn do mycia ran, kosmetyki, klapki, słuchawki, coś do poczytania i leki które bierzemy na stałe. Na podróż powrotną luźne spodnie dresowe lub sukienka. Szlafroka ani ręcznika nie brałam – były w szpitalnej ofercie :). Zapakowałam za to szydełko i włóczkę, ten wieloryb powstawał właśnie w szpitalu Medicover.
Zostawiłam Przemkowi namiary na wszystkie moje tajne hasła – w końcu nigdy nic nie wiadomo. Do Warszawy jechałam pociągiem i kiedy staliśmy na dworcu czekając na spóźniony skład dopadł mnie pierwszy stres. Oczy mi się zaszkliły kiedy prosiłam, żeby się opiekował kotkami i wypuszczał wieczorami naszego jeża.
W szpitalu na wejściu trzeba zrobić test covidowy, ale na szczęście zdałam :). Potem skierowano mnie do konsultanta medycznego: odebranie wyników wcześniejszych badań, wypełnienie papierów, ostatnie podpisy i po chwili jadę już windą na pierwsze piętro, gdzie mieści się oddział ginekologiczny. Pokoje są dwuosobowe (na życzenie można dopłacić do jedynki). W środku znajduje się toaleta z prysznicem, dwa łóżka, dwa fotele, stoliki, biurko i szafa. Telewizor darmowy :) z podstawowymi programami i Canal+ Film, ale szpitalne wifi niestety blokuje Netflixa. Przez cały czas u mnie w pokoju leciało głównie HGTV, bo tam nie trzeba się specjalnie skupiać na fabule :). Na oddziale znajduje się dystrybutor z wodą, a do posiłków dają wodę butelkowaną.
Przebrałam się z cywilnych ciuchów, położna założyła mi wenflon, po czym na mój stolik przy łóżku wjechał litrowy dzbanek. Ale nie była to herbatka powitalna, o nie :). Musiałam w miarę szybko wypić dwa litry cudownego cytrynowego płynu, którego zadaniem jest przeczyszczenie jelit przed operacją. Mówiąc obrazowo – powoduje on gigantyczną srakę. O ile pierwszy dzbanek jakoś wszedł, to drugi musiałam zapijać wodą, bo ten chemiczny cytrynowy posmak stawał mi w gardle. Środek nie zadziałał u mnie jakoś super szybko, ale jak już ruszyło, to biegałam do kibla niezliczoną ilość razy. I tutaj właśnie przydają się nawilżane chusteczki o których wspominałam wyżej, bo dupa boli :). Zresztą jak doświadczyliście kiedyś klątwy faraona albo grypy żołądkowej to możecie sobie wyobrazić o czym mowa :).
Na drugi dzień miałam być operowana „w drugiej turze”, około 13, całe szczęście bo jeszcze rano odczuwałam efekty wczorajszych dzbanków. Rano przyszła położna przypomnieć, żeby nic już nie jeść i nie pić. Siadłam sobie w fotelu i zaczęłam szydełkować wieloryba żeby jakoś zabić czas i uspokoić myśli. Koło 11 poproszono mnie o umycie się i przebranie w jednorazową koszulę do operacji. Pani się też upewniła, czy jestem wygolona w strategicznym miejscu :). Potem podłączono mnie pod kroplówkę, musiałam się też wbić w mega ciasne rajtki / pończochy w ramach profilaktyki przeciwżylakowej. Po 12 pani położna przyjechała z wózkiem i powiedziała, że już czas. Napisałam Przemkowi wiadomość, usadowiłam się i pojechałyśmy na blok operacyjny.
Byłam do tej pory znieczulana 7 razy, ale to były zawsze krótkie akcje – do pół godziny. Teraz miałam mieć pierwszy raz znieczulenie dotchawiczne z rurką w gardle i maszyną, która będzie za mnie oddychać. Głowa jest wtedy lekko odchylona do tyłu, stąd były te pytania o możliwość swobodnego ruszania głową. Anestezjolog na sali operacyjnej zaraz mnie zagadał o jakieś pierdoły, żebym się trochę rozluźniła. Kazali mi przejść na stół operacyjny, pomyśleć o czymś miłym, a potem odliczać w myślach do dziesięciu. Pamiętam, że lekko zakręciło mi się w głowie i już był odjazd. Cewnik oraz rurka dotchawiczna zakładane są już „na śpiąco” i bardzo dobrze, bo to raczej nie należy do przyjemnych przeżyć.
Świadomość odzyskałam na sali wybudzeniowej, operacja trwała pięć godzin i czterdzieści minut. Nie miałam siły odchylić kołdry, żeby zobaczyć w jakim stanie jest mój brzuch, ale udało mi się poprosić o więcej leków przeciwbólowych, kiedy mnie zapytano jak się czuję. Ból w podbrzuszu był jak podczas silnych bólów miesiączkowych. Do pokoju przywieźli mnie grubo po 21, poprosiłam położoną żeby podała mi telefon i zadzwoniłam do Przemka powiedzieć że żyję :). Trochę mi się trudno mówiło, bełkotałam, ale najważniejszy przekaz dotarł. Przez noc byłam podłączona do maszyny monitorującej ciśnienie, pielęgniarki były super miłe i dopytywały czy się dobrze czuję, czy nie boli i czy potrzebuję więcej środków przeciwbólowych. Dotrwałam w miarę bezproblemowo do rana.
W świetle dziennym wreszcie się przyjrzałam „obszarowi zniszczeń”.
Są cztery dziurki po laparoskopii, dren z woreczkiem, cewnik, stomii brak, uff! Czasowe wyłonienie sztucznego odbytu może być konieczne przy tego typu operacjach, dzieje się tak jeśli nie uda się trwale zespolić jelita po wycięciu guzów. Jak potem rozmawiałam z dziewczynami na oddziale to dla każdej była to pierwsza rzecz, którą sprawdzała po odzyskaniu przytomności.
Położna wyciągnęła mi cewnik, pomogła wstać i czuwała nade mną podczas pierwszego prysznica. Dałam radę się wysikać, wstępnie umyć i doczłapać z powrotem do łóżka. Twarz miałam lekko opuchniętą, ale ogólnie nie czułam się bardzo źle. Przez pierwszy dzień musiałam chodzić do toalety ze swoim „ogonem”, czyli rurką wystającą z brzucha i krwawym woreczkiem. Ani w ustach ani w gardle nie odczuwałam też żadnych nieprzyjemnych skutków obecności rurki dotchwiczej, musieli się ze mną bardzo delikatnie obejść :).
W sobotę, pierwszy dzień po operacji, nie wolno mi było jeszcze nic jeść. W niedzielę podczas porannego obchodu wyciągnęli mi dren, co było dość ciekawym doświadczeniem, ale na szczęście nie bolało. Na śniadanie wjechał też kleik. Pierwszą porcję zjadłam, z obiadu trochę podziubałam, a kleiku na kolację już nie byłam w stanie w siebie wmusić. W niedzielę miałam najgorszy kryzys, męczyły mnie mdłości, głowa bolała i czułam się okropnie nieszczęśliwa. Kiedy w tv leciała reklama jakiegoś sosu pomidorowego, to myślałam sobie że już chyba nigdy w życiu nie będę miała ochoty na nic do jedzenia. Ale w poniedziałek mogłam już jeść normalnie i na szczęście mdłości też ustąpiły :). Odnośnie jedzenia – to był to najsłabszy element całego pobytu, daję 2 gwiazdki na 5. Sytuację ratowały zupy i naleśniki, ale śniadania były raczej mało smaczne. Owsianki bałam się jeść ze względu na mleko, szynki nie tykałam, chleb z wora miał dziwny posmak. Jeden raz wpadłam w euforię bo myślałam, że na talerzu leży plasterek ananasa, ale po bliższej inspekcji okazało się, że to gotowany seler :). Schudłam 4 kg przez ten tydzień.
Czas na oddziale płynie odmierzany poranną kroplówką, porannym obchodem, śniadaniem, deserkiem, obiadem, kolacją, wieczornym obchodem, wieczorną kroplówką. Na obchodach oglądane są rany, trzeba się spowiadać ze stolców, gazów i krwiokału, z czego ta ostatnia przypadłość jest dość częsta i występuje do kilku tygodni po operacji. Po paru dniach od zabiegu pobierana jest krew do oznaczenia poziomu CRP (stanu zapalnego w organizmie) i na tej podstawie kwalifikuje się pacjentki do wypisu.
Dziewczyny są zachęcane do wstawania i delikatnych spacerów już na drugi dzień po operacji. Łaziłyśmy w te i z powrotem po korytarzach, podziwiałyśmy fury parkujące pod oknem, każda opowiadała swoją historię. Jak przyjechałam do szpitala, to na sali była ze mną młodziutka dziewczyna (19 lat), zdiagnozowana tak wcześnie tylko dlatego, że jej mama też choruje na endometriozę. Jak wychodziłam, to miałam już trzecią współlokatorkę, która przyjechała na zabieg histeroktomii (usunięcie macicy). Każda dziewczyna była na innym etapie życia, miała swoje doświadczenia i u każdej inaczej wyglądał proces uzyskiwania diagnozy. Łączyło nas jedno: endometrioza i chęć pozbycia się tego syfu z organizmu.
Zaskoczyło mnie to, że od trzeciego dnia po operacji praktycznie już mnie nie bolało. Z nieprzyjemnych doznań to w początkowych dniach brzuch miałam mocno wzdęty i przez cały pobyt cztery razy musiałam mieć przekłuwany wenflon, bo popuszczał, albo ręka mi puchła, albo nie dało się wbić. Podczas laparoskopii do brzucha wpuszczany jest gaz, który ma za zadanie podnieść powłoki brzuszne. Efektem ubocznym jest ból w barkach, mnie bolały „wierzchołki” ramion, ale to tylko przy dotyku i ogólnie było do przeżycia. Raz wzięłam sobie hydroksyzynę na sen, która ma działanie przeciwlękowe i uspokajające, ale u mnie coś mocno nie pykło. Jak już udało mi się zasnąć, to miałam potworne koszmary: straszne klauny w stylu Pennywise’a, które potem zmieniały się w wykrzywione twarze moich bliskich. Powiedziałam sobie, że nigdy więcej. W szpitalu średnio mi się spało i w bezsenne noce słuchałam podcastów na słuchawkach. Najczęściej Dyskoteki, chłopaki i ogólnie takie takie, czasami tak się śmiałam, że realnie się obawiałam o swoje szwy :).
Ale głównie to jest jednak odliczanie dni i wyczekiwanie na moment, kiedy na porannym obchodzie dadzą zielone światło do wyjścia. Myślałam, że wyjdę już w środę, najpóźniej w czwartek, ale ostatecznie stanęło na piątku, chociaż nawet wisiało nade mną straszne widmo soboty :). Wyniki CPR miałam w miarę dobre, ale moja pani dr nie chciała mnie puścić wcześniej, bo jak sama stwierdziła, ona najlepiej wie co było robione, a siódma i ósma doba po operacji są kluczowe. No więc zostałam do piątku, uboższa o kolejne 2020 zł za każdy dodatkowy dzień :).
Wypis dostałam w piątek koło 11, opis operacji jest bardzo szczegółowy, więc aż mi się słabo robiło jak się wczytywałam :). Mniej więcej wiedziałam co tam było robione, bo dostałam od lekarki ustne sprawozdanie w niedzielę, podobno było grubo. Ale co innego słuchać tego w emocjach, a co innego mieć to szczegółowo opisane na kartce, czarno na białym. Zatem co tam ciekawego u mnie znaleźli:
Trzon macicy pokryty powierzchownymi ogniskami świeżej endometriozy, załamek pęcherzowo maciczny zajęty przez rozległe ogniska endometriozy. Jednocentymetrowe ognisko endometriozy na lewym więzadle obłym macicy, jajowód lewy rozdęty – wodniak, z ogniskami powierzchownej endometriozy, w zroście z esicą i jajnikiem lewym. Esica przyrasta do bocznej ściany jamy brzusznej i miednicy. Odbytnica z guzem endometrialnym 3cm x 2cm x 2cm, w odległości 6cm od zwieracza w zrostach z naciekami endometriozy wiązadeł krzyżowo-macicznych. Esica z guzem endometrialnym o wymiarach 4cm x 3cm x 2xm zaginającym ścianę jelita o 180 stopni. Otrzewna dołków jajnikowych obustronnie z ogniskami endometriozy.
Dalej znajduje się opis poszczególnych kroków wykonanych w trackie operacji. Straciłam lewy jajowód, ale i tak nie był drożny więc mała strata :). Guzy wycięto metodą dyskoidalną. Przy pełnej resekcji jelita, kiedy nacieki są wielkich rozmiarów, przecina się jelito jak sznurek w dwóch miejscach i potem trzeba te dwa końce zszyć. Ja miałam guzy wycięte w taki sposób jak się czasami odkraja tę brązową część na jeszcze dobrym bananie :). Szycie odbyło się mechanicznie z użyciem staplera okrężnego. Zmienione endometriozą obszary wycina się z marginesem zdrowej tkanki – tak, żeby mieć pewność że nic nie zostało. Wyniki histopatologiczne mam dobre, nic tam więcej nie znaleźli.
Przemek przyjechał do Warszawy w czwartek, odebrał mnie w piątek i zostaliśmy do poniedziałku bo akurat wypadał wtedy dzień zdjęcia szwów. Nie pamiętam kiedy ostatni raz byłam tak szczęśliwa jak w ten dzień wypisu. Dostałam jeżyka dla „dzielnej pacjentki” :) i aż stanęły mi łzy w oczach kiedy zobaczyłam mojego męża. To była nasza najdłuższa rozłąka od 18 lat kiedy jesteśmy razem. Weekend w stolicy upłynął mi bardzo przyjemnie: na leżeniu, oglądaniu jutuba i krótkich spacerkach na obiad po zaśnieżonym chodniku.
W zaleceniach na wypisie jest dieta lekkostrawna, przyjmowanie heparyny w zastrzykach przez 10 dni, po czterech tygodniach kontrola u lekarza prowadzącego i odbiór wyniku histopatologicznego. Warto zaopatrzyć się w jakiś probiotyk, żeby wspomóc wymęczone jelita. W szpitalu dali mi Enterol, ale dostałam po nim wysypki, więc przerzuciłam się na Sanprobi Barrier. Po operacji brałam też przez kilka miesięcy ciągiem tabletki antykoncepcyjne, żeby to wszystko wyciszyć. Co najmniej cztery tygodnie po zabiegu należy się również wstrzymać od gorących kąpieli i współżycia z penetracją.
Kiedy jechałam na operację było cieplutko i wiosennie, kiedy wychodziłam Warszawa była pokryta śniegiem, przez co miałam wrażenie, że nie byłam na zewnątrz jakieś pół roku :). Przez pierwsze dni dość powoli sobie dreptałam. Przez pierwsze tygodnie pilnowałam się, żeby nie podnosić ciężkich rzeczy, w tym kota Andrzeja który waży ponad 6 kg :). Brzuch miałam mocno zasiniony w pasie od macicy do lewego jajnika, ale powoli to wszystko bledło i z dnia na dzień czułam się coraz lepiej. Na L4 byłam w sumie 6 tygodni. W domu leżałam, szydełkowałam, nadrabiałam seriale i starałam się o siebie dbać. Jeździłam do fizjoterapeutki uroginekologicznej, w ramach ruchu spacerowałam na orbitreku, jogi się jeszcze bałam uruchamiać. Blizny na brzuchu może już się zasklepiły, ale trzeba pamiętać, że w środku jeszcze wszystko musi się pozrastać. W zaleceniach po operacji jest też masowanie blizn żeby zapobiec tworzeniu się zrostów.
Psychicznie czułam się całkiem dobrze, przygotowywaliśmy się do naszego ostatniego transferu in vitro, który teraz, w końcu, za siódmym razem miał się przecież udać. Niestety, nie dane nam było długo się cieszyć trzecią ciążą, o tym można przeczytać więcej tutaj.
PS. Jeśli nie chcesz przegapić moich następnych wpisów, zasubskrybuj bloga, o tutaj. Każdy mój nowy artykuł trafi także do Twojej skrzynki. Nie spamuję :)