Około 38% obszaru Tanzanii zajmują obszary chronione. Z szesnastu Parków Narodowych najbardziej znany jest Serengeti, słynny z sezonowej migracji wielomilionowych stad zwierząt. Kiedy kupiliśmy bilety na Zanzibar jasne dla mnie było, że koniecznie trzeba będzie wyskoczyć na kontynent i wziąć udział w safari – #wildlifefreak.
Ze względu na ograniczenia czasowe (w Afryce mamy tylko 10 dni) zdecydowaliśmy odpuścić sobie Serengeti i wybraliśmy trzy Parki leżące bliżej: Park Narodowy Tarangire, Ngorongoro oraz Park Narodowy Arushy. Z perspektywy czasu mogę ocenić, że był to bardzo dobry wybór, bo te obszary bardzo się między sobą różnią. Widzieliśmy mnóstwo zwierząt i dla mnie było to ogromne przeżycie. Wielkie wow.
Jak sobie zorganizować safari?
Na stronie safari bookings znajdziecie listę operatorów zajmujących się organizacją takich wypraw. Cena zależy od liczby dni, liczności grupy i oczywiście odległości. Można się wybrać na jednodniowe safari a można i na cały tydzień. Wszystko jest ustalane indywidualnie. Wysłaliśmy kilka zapytań mailowo z informacją o dacie która nas interesuje i parkach, do których chcemy jechać. Ostatecznie stanęło na operatorze Usambara i cenie $600 od łebka. W cenie jest transport z i do Arushy, wyżywienie, opłaty za wstęp oraz noclegi. Do tego trzeba doliczyć lot z Zanzibaru do Arushy (około $200 w dwie strony dla dwóch osób). W celu dokonania rezerwacji musiałam wykonać przelew zaliczki na konto operatora (tutaj niestety dochodzą opłaty bankowe), a resztę zapłaciliśmy na miejscu.
Jak safari wygląda w praktyce?
Najbardziej mnie nurtowała odpowiedź na pytanie: jak się sika na safari? Wyobrażałam sobie, że będziemy w kompletnej pustce, będę musiała wysiąść z jeepa, kucnąć przy oponie i modlić się, żeby mnie nie zaatakował jakiś dziki zwierz. Na szczęście rzeczywistość była dla mnie dużo łaskawsza :) Safari to po pierwsze jeep, w którym spędza się większość czasu. Wszystkie wyglądają tak samo, różnią się tylko naklejkami operatorów. Auta mają podnoszony dach, więc zwierzęta obserwuje się bez bariery w postaci samochodowej szyby. Funkcjonuje tutaj pojęcie game drive na to, co my zwykliśmy nazywać safari. Game drive to w zasadzie jazda jeepem w poszukiwaniu dzikich zwierząt, rodzaj gry żeby zobaczyć ich jak najwięcej ;) Kierowca pełni rolę narratora i przewodnika, w każdej ekipie jedzie też kucharz, który zajmuje się przygotowywaniem ciepłej kolacji i zestawów na lunch.
Udowodniono naukowo, że człowiek ma problemy z rozróżnianiem indywidualnych cech twarzy przedstawicieli innych ras. Przykładowo dla nas wszyscy Azjaci wyglądają podobnie. Ja mam dodatkowo wyjątkowo kiepską pamięć do twarzy, więc pojawił się problem: jak znaleźć naszego przewodnika w tłumie innych czarnoskórych osób. Sprzedam Wam teraz pro tipa: trzeba znaleźć jakąś cechę charakterystyczną ubioru. W moim przypadku były to białe buty Reubena :)
Na terenie Parków znajdują się też porządne toalety oraz miejsca z ławeczkami do skonsumowania drugiego śniadania. I tylko tam wolno nam opuścić samochód. W przypadku safari kilkudniowych nocuje się w specjalnie do tego przygotowanych ośrodkach. W zależności od wykupionej opcji nocuje się w chatkach (lodge) lub pod namiotem. Są tam sklepy, sprzedawcy gadający po polsku, zimne piwko i nawet wifi!
Podsumowując: nie ma się czego bać i Afryka w takim wydaniu nie jest tak bardzo dzika. W naszej grupie znaleźli się dwaj młodzi Niemcy oraz Japonka. Dwa pierwsze dni spędziliśmy razem, potem nas rozdzielono: dziewczyna wróciła do miasta, chłopaki pojechali do Parku Lake Manyara, a my do Parku Narodowego Arushy.
Post jest częścią relacji Tanzania 2017.
PS. Jeśli nie chcesz przegapić moich następnych wpisów, zasubskrybuj bloga, o tutaj. Każdy mój nowy artykuł trafi także do Twojej skrzynki. Nie spamuję :)