W Auckland lądujemy późnym południem. Jesteśmy po dwóch ponad 10 godzinnych lotach: Londyn Pekin, Pekin Auckland i zwiedzaniu stolicy Chin. W kwietniu (kiedy jesteśmy na czasie letnim: UTC + 2) różnica między Polską i Nową Zelandią wynosi 11h.
Cały proces wyjścia z lotniska odbywa się bardzo sprawnie. Warto wspomnieć, że Polacy nie potrzebują wizy do Nowej Zelandii. Podobnie jak w Australii, obowiązkowym punktem jest „kontrola biologiczna”. Miła pani sprawdziła nasze buty trekkingowe i wypytała o wwożone zapasy żywności. Przyznaliśmy się do szmuglu ciastek :)
Po odprawie i odebraniu bagażu wychodzimy przez sklep duty free do hali przylotów. W sklepie kupujemy nowozelandzką kartę SIM operatora SPARK z pakietem danych 1GB za 25 NZD (~64 PLN). Wystarczyło spokojnie na dwa tygodnie. Radzę się wstrzymać z wymianą pieniędzy na kiwi dolary od razu na lotnisku, bo większość punktów pobiera prowizję. Jeden nowozelandzki dolar to około 2,56 PLN. W punktach wymiany chcieli prowizję w wysokości 11 NZD, wyciągnęłam więc kasę z bankomatu (prowizja 3 NZD).
Z lotniska do centrum miasta można się dostać Sky Busem za 18 NZD (~46 PLN) od łebka, ale zdecydowaliśmy się na droższego o 4 dolary Super Shuttle, który odwiózł nas pod same drzwi hostelu. Nocujemy w Fat Camel Backpackers, który ma świetną lokalizację w centrum miasta. Pokój dwuosobowy, bez okna i łazienki :) za 309 PLN za dwie noce. Na dole mają bar z bilardem i piwem w cenie 6 NZD (~15,40 PLN), co jak się okazało później na mieście – stanowi bardzo dobrą cenę :) W centrum Auckland miłośnicy złotego trunku muszą się liczyć z wydatkiem rzędu 10 NZD (~25 PLN) za szklaneczkę napoju. Nowa Zelandia jest niestety droga, o czym piszę więcej tutaj.
W Auckland skusiliśmy się na kiwi burgera z burakiem – bardzo przyjemna kompozycja :)
Auckland jest niezwykle przyjemnym miastem. Są takie miejsca na świecie, gdzie od razu czuję się dobrze i myślę sobie: tak, tu bym mogła zamieszkać. Podobną sympatią zapałałam do Sydney i Melbourne. Są też takie miasta, które mnie przytłaczają, gdzie nie czuję się dobrze i od razu wiem, że to nie jest miejsce dla mnie. Źle odebrałam np. w Bolonię, ale też i Wellington, gdzie, co zabawne, rok wcześniej próbowałam znaleźć pracę ;)
Auckland jest największym miastem Nowej Zelandii z liczbą mieszkańców sięgającą ok. 1,5 mln osób. Na ulicy widać przeważnie Azjatów, podobnie we wszelkiej maści sklepikach z souvenirami. Miasto jest bardzo kolorowe: murale, pomalowane zbiorniki, kiwi na skrzynkach, zabawne rzeźby i różnobarwne pasy na jezdni. Super!
Najfajniejszą ścianę znaleźliśmy w dzielnicy Ponsonby:
W czasie kiedy odwiedzamy Auckland (kwiecień 2017) miasto jest jeszcze bardziej kolorowe, a to za sprawą akcji The Haier Big Foot i 46 ogromnych sów, które przyozdobiły miasto na okres 10 tygodni. Znani nowozelandzcy artyści pomalowali rzeźby ptaków, które zostały rozstawione w różnych punktach miasta. W maju sowy zostały zlicytowane, a dochód przeznaczony organizacji charytatywnej wspomagającej dzieci chorujące na raka. Piękna inicjatywa.
Charakterystycznym punktem orientacyjnym w mieście jest wieża Sky Tower, zwana pieszczotliwie Wielką Strzykawką. Budynek mierzy 328 metrów, co czyni go najwyższą budowlą południowej półkuli. Na górze znajduje się m.in. restauracja i punkt obserwacyjny. Dla żądnych wrażeń jest nawet możliwość skoku na bungee :)
Bardzo przyjemnym miejscem w Auckland jest znajdująca się blisko portu promenada Westhaven. Około południa jest tu zupełnie pusto, nie licząc kilku biegaczy. Przyjemny spacer, można zjeść śniadanie, pokontemplować i podziwiać luksusowe jachty bogatych kiwi :)
Kolejnym miejscem godnym zobaczenia w Auckland jest Maungawhau – Góra Eden – najwyższe naturalne wzniesienie w mieście. Maoryska nazwa oznacza górę drzewa whau (entelea), które to drzewo występuje tylko na terenie Nowej Zelandii. Przy okazji napomknę, że sporo miejscowości w Nowej Zelandii nosi nazwy maoryskie, co sprawia, że mam cholerne problemy z ich zapamiętaniem :) Na Górę Eden można spokojnie dojść piechotą z centrum miasta.
Ze szczytu (196 m. n.p.m) widać piękną panoramę Auckland.
Góra Eden jest drzemiącym wulkanem, ostatnia erupcja miała miejsce ok. 28 tys. lat temu. W centralnym miejscu znajduje się głęboki na 50 metrów krater, obecnie porośnięty soczyście zieloną trawą.
W Auckland spędzamy jeden pełny dzień na początku podróży i jeszcze parę godzin przed oddaniem samochodu do wypożyczalni w drodze powrotnej. W trakcie całego pobytu w Nowej Zelandii nie udało mi się nigdzie zjeść tortu bezowego pavlova, który rzekomo jest narodowym deserem kraju kiwi :) Na ostatnie parę dni przed odlotem dość nerwowo szukaliśmy jeszcze kawiarni na podstawie wskazówek z googla, ale bez sukcesu. Po powrocie nauczyłam się więc samodzielnie przyrządzać pavlową, i muszę przyznać, że jest to obecnie jeden z moich popisowych numerów ;)
Post jest częścią relacji Nowa Zelandia 2018.
PS. Jeśli nie chcesz przegapić moich następnych wpisów, zasubskrybuj bloga, o tutaj. Każdy mój nowy artykuł trafi także do Twojej skrzynki. Nie spamuję :)