Trudno mi w to uwierzyć, ale od ekranizacji pierwszej części trylogii Władcy Pierścieni minęło już 18 lat (2001 rok)! Pamiętam ten seans doskonale: ogromne emocje (książkę zaczęłam czytać dopiero po wyjściu z kina :P), zachwyt efektami specjalnymi i, przede wszystkim, przepiękne krajobrazy. Dowiedziałam się później, że film kręcony był w Nowej Zelandii. W tamtym czasie byłam jeszcze nastolatką i ta destynacja wydawała mi się totalnie nieosiągalna :) Wielką fanką Tolkiena nie jestem, ale filmy z serii widziałam i kiedy po 17 latach jednak wylądowałam w krainie kiwi, nie mogłam sobie odmówić przyjemności zobaczenia zachowanego planu zdjęciowego Shire.
Hobbiton Movie Set znajduje się w miejscowości Matamata, ok. 180 km od Auckland. Zwiedzanie odbywa się w zorganizowanej grupie z przewodnikiem. Wycieczki startują co 15 minut, więc najlepiej kupić sobie bilet online odpowiednio wcześniej na pierwsze wejście danego dnia. Dlaczego? Bo to pozwala robić zdjęcia bez tłumów ludzi w kadrze :) W 2018 roku bilet dla jednej osoby kosztuje 84 NZD (~210 PLN). W kwietniu, podczas nowozelandzkiej jesieni, pierwsza grupa wchodzi o 9 rano.
Zwiedzanie ma formę spaceru z przewodnikiem, który przytacza różne ciekawostki z planu. Zawsze w takich momentach zastanawiam się, jak bardzo gościu musi być znudzony opowiadaniem w kółko tego samego, kilkanaście razy dziennie. Ale typ jest profesjonalistą, tryska entuzjazmem i niestrudzenie cyka fotki parom obejmującym się w małych drzwiczkach dla niziołków :)
Poszukiwania miejsca nadającego się na lokalizację Shire trwały od 1998 roku. Farma Alexandra została namierzona z powietrza i od razu przykuła uwagę Petera Jacksona ze względu na duże podobieństwo do książkowego pierwowzoru. Dodatkowo w okolicy nie było żadnych budynków ani linii wysokiego napięcia, więc teren nadawał się idealnie. W ten sposób na zielonych pagórkach, które do tej pory służyły owcom, powstała wioska hobbitów. Do budowy niziołkowych jamek zaangażowano nawet nowozelandzką armię :)
Trzeba przyznać, że ta sceneria robi fenomenalne wrażenie: widać dużą dbałość o szczegóły, drzwiczki, ogródki, płotki, ubranka suszące się na sznurku: wszystko jest idealnie zachowane lub też cyklicznie restaurowane i wymieniane na nowe :).
Ciekawostka: w początkowych minutach filmu jest scena, kiedy Gandalf wchodzi do mieszkania Bilbo Bagginsa i przydzwania głową w żyrandol. Tego nie było w scenariuszu :) Sceny wewnątrz domków hobbitów kręcone były już w studiu.
Ciekawostka numer 2: drzewo rosnące na domku Bilbo jest sztuczne (zdjęcie poniżej).
Na terenie farmy znajduje się ogromna, rozłożysta sosna, która otrzymała przydomek party tree, bo tutaj też kręcono sceny z przyjęcia urodzinowego Bilbo.
Dalej trasa prowadzi przez most, obok młynu i kończy się w oberży Green Dragon Inn, gdzie uczestnicy wycieczki mogą się uraczyć oryginalnym śródziemskim ale lub napojem imbirowym :)
Całość przygody w Shire trwa około dwóch godzin i kończy się w sklepie z pamiątkami :) Jeśli mam się dzisiaj do czegoś przyczepić – to właśnie do kiepskiej oferty souvenirów. Ja to lubię sobie w takich miejscach kupić jakiś drobiazg – najczęściej są to koszulki, kubki, przypinki lub małe durnostojki :) Spodziewałam się tutaj zatrzęsienia takich pierdół: czapek w stylu Gandalfa, elfickich płaszczy, symboli pierścienia na wszystkim co da się zadrukować – a tu nie, jest bardzo skromnie pod tym względem.
Około 12 Hobbiton mamy odhaczony i kierujemy się w stronę miejscowości Rotorua, robiąc po drodze krótki przystanek w Tirau i parku Hell’s Gate.
Post jest częścią relacji Nowa Zelandia 2018.
PS. Jeśli nie chcesz przegapić moich następnych wpisów, zasubskrybuj bloga, o tutaj. Każdy mój nowy artykuł trafi także do Twojej skrzynki. Nie spamuję :)