Na wyspę Fugloy docieramy dwuetapowo: najpierw autobusem do Klaksvík, a stamtąd helikopterem. Helikoptery to „normalny” środek transportu na archipelagu, który składa się z 18 wysp. Bilety kupujemy online. Dla obcokrajowców na dany dzień możliwe jest kupno biletu tylko w jedną stronę. Chodzi o to, żeby turyści nie blokowali miejsc miejscowym, latając sobie na wyspy tam i z powrotem. Z wyspy Fugloy wracamy zatem promem. Nasz tygodniowy bilet autobusowy za 700 DKK (~406 PLN) upoważnia także do korzystania z promów bez dodatkowych opłat.
Klaksvík to drugie co do wielkości miasto archipelagu Wysp Owczych.
Jest to nasza stała baza przesiadkowa. Zwykle wyjeżdżamy rano z Tórshavn do Klaksvík i tutaj czekamy na kolejne połączenia. Czas umilamy sobie często wizytą na pobliskiej stacji benzynowej, gdzie można dostać takie rarytasy :D.
Klaksvík to także jedno z niewielu miejsc na Wyspach Owczych, gdzie można na legalu zakupić piwko. Na całym archipelagu jest 8 sklepów sprzedających alkohol, w zwykłych supermarketach nie ma na to szans :). Udało nam się kupić wielopak lokalnego złotego trunku, a nawet butelkę różowego – mają tutaj jakąś słabość do rabarbaru. Szczerze mówiąc, nie było to najlepsze piwko, jakiego kosztowałam w życiu.
Udajemy się na lądowisko helikopterów. Tutaj ważą nasze plecaki, musimy też obejrzeć krótki filmik instruktażowy. Po chwili przylatuje nasz dzisiejszy transport na wyspę.
Nie leciałam jeszcze nigdy helikopterem, jestem super podekscytowana. Mościmy się na miejscach, zakładamy słuchawki i lecimy.
W dole widać ocean i nagie skały z czubkami zanurzonymi w nisko zawieszonych chmurach.
Po kilkunastu minutach lądujemy na wyspie Kalsoy, w małej osadzie Kirkja. Plan na dziś to dotrzeć na piechotę do miasteczka Hattarvík, skąd wrócimy już promem.
W helikopterze było z nami kilkoro turystów, którzy podążają tą samą trasą, ale oprócz okazyjnego mijania się z nimi po drodze, zupełnie nie widać tutaj lokalsów. Są za to owce. I jeszcze więcej owczych bobków :).
Jest niesamowicie spokojnie, asfaltowa droga pnie się powoli do góry. Po prawej stronie mamy cały czas widok na ocean i wulkaniczne skały.
Idziemy spokojnym tempem, przystając na zdjęcia, kręcenie filmików i drugie śniadanie. Po niebieskim niebie nie ma już śladu, chmury momentami opadają nisko, ale na szczęście nie pada. Po dotarciu do Hattarvík mamy jeszcze spory zapas do czasu przybycia promu.
Czekamy na przystani, w końcu na quadzie przyjeżdża Harbor Man. Wita nas okrzykiem: Welcome to paradise!, co wzbudza wielką wesołość wśród ludzi czekających na prom.
Wracamy do Klaksvík i z powrotem do naszej miejscówki w Tórshavn. Jutro wybieramy się na rejs do Vestmanny.
Post jest częścią relacji Wyspy Owcze 2019.
PS. Jeśli nie chcesz przegapić moich następnych wpisów, zasubskrybuj bloga, o tutaj. Każdy mój nowy artykuł trafi także do Twojej skrzynki. Nie spamuję :)