Zaczyna się nasza amerykańska przygoda. Jest 4 września 2014 roku, w Stanach spędzimy najbliższe 24 dni :)
Lecimy Lufthansą z Warszawy, przesiadka w Dusseldorfie. Lotniskiem docelowym jest Newark w stanie New Jersey. To nasz, jak do tej pory, najdłuższy lot. W samolocie jest na szczęście dużo filmów do obejrzenia :) Towarzyszy mi ogromna ekscytacja, w końcu to Nowy Jork! Każdy z nas ma jakieś wyobrażenie o tym mieście wyrobione na podstawie obejrzanych filmów i seriali. Jestem bardzo ciekawa tego miejsca.
Lądujemy około 15. Przejście przez stanowisko z urzędnikami imigracyjnymi idzie dość sprawnie, kolejka jest krótka. Parę rutynowych pytań i oto jesteśmy. Witaj Ameryko! Z lotniska pakujemy się do bezpłatnego airtrainu, który dowozi nas na stację kolejową. Stamtąd ruszamy pociągiem do Penn Station na Manhattanie. Bilet w jedną stronę kosztuję 12.5$. Kilkadziesiąt minut upływa nam w wagonie kolejowym, który powiedzmy sobie szczerze, wygląda tak-se. Szału nie ma. Obserwujemy tę Amerykę za oknem. Liche domki, brzydkie wiadukty, ludzie też jacyś mało wyjściowi…
Jak w Bytomiu
stwierdza Przemek. Trafione w punkt :)
Po dojeździe na Penn Station przesiadamy się na metro, żeby dojechać do naszej dzisiejszej noclegowni. Nocujemy w obiekcie Vanderbilt YMCA. Luksusów nie ma, ale hostel ma bardzo dobrą lokalizację (Manhattan) i sensowne ceny jak na Nowy Jork.
Decydujemy się zakupić metro karty, które uprawniają do nielimitowanych przejazdów przez 5 dni. Koszt jednej do 31$. Nie da się ukryć, że jesteśmy turystami (bagaże, gorączkowe studiowanie rozkładu linii i porozumiewanie się w dziwnym szeleszczącym języku) – więc co chwilę ktoś do nas podchodzi proponując pomoc. Jak miło :) A w Nowym Jorku jest gorąco. Potwornie gorąco i wilgotno. Jest początek września 2014. Na stacji metra pod ziemią dodatkowe kilka stopni na plusie. Rozbijamy się z naszymi walizkami na kółkach po stacji, która ciągnie się chyba kilometrami. Mają tu bardzo fajne nieruchome schody, które trzeba pokonywać w powodzi ludzkiego tłumu. I do tego ta duchota. W pewnym momencie jestem już u kresu wytrzymałości ze zmęczenia, pragnienia i gorąca. Ale w końcu się udaje.
Mamy pokój z widokiem na ścianę i okno przyklejone taśmą klejącą, ale po wypiciu zimnej coli i odświeżającym prysznicu nie przeszkadza to tak bardzo ;) Wychodzimy na miasto, żeby coś zjeść. Pierwszy posiłek w Stanach to hamburger i frytki. Milusio :)
Na drugi dzień wstajemy o jakiejś kosmicznie wczesnej porze – trzeba się przestawić na nową strefę czasową. Stwierdzamy, że bez sensu się wylegiwać na siłę, skoro miasto ma tyle do zaoferowania.
Zaczynamy od wizyty na dworcu Grand Central Terminal. Jest to największa stacja na świecie pod względem liczby peronów (44), atrakcja architektoniczna i popularne miejsce spotkań.
Następnie kierujemy się w stronę jednego z najstarszych wiszących mostów na świecie: Brooklyn Bridge. Jest jeszcze dość wcześnie, nie ma tłumów.
Przechodzimy na Brooklyn i udajemy się w kierunku promenady, żeby obejrzeć panoramę Manhattanu. Niestety przejrzystość powietrza jest kiepska i drapacze chmur nie prezentują się tak wspaniale, jak można by tego oczekiwać :)
Raczymy się kawą i muffinką. To będzie nasz ulubiony zestaw podczas podróży przez Stany. Babeczki są przepyszne. Wielkie, wyrośnięte, wilgotne i wypchane dobrami. Moją ulubioną będzie chyba blueberry muffin. Miejsc, w których można się tu napić kawy, są chyba tysiące. Zapach mielonych ziaren unosi się w powietrzu i kusi, a co druga osoba maszeruje z kubkiem tego magicznego napoju w ręce.
A tymczasem dzień zaczyna się na dobre i powraca ciepełko, wilgotność i duchota :)
Czas na jeden z najbardziej rozpoznawalnych symboli miasta: Statuę Wolności. Zadowoliliśmy się obejrzeniem jej z pokładu darmowego promu, który regularnie kursuje na Ellis Island. W drodze na wyspę należy się ustawić na prawej burcie, z powrotem na dziobie ze względu na piękną panoramę miasta. Pomnik znajduje się na liście dziedzictwa UNESCO.
Kierujemy się w stronę Wall Street i dzielnicy finansowej. Drapacze chmur, faceci w garniakach i eleganckie panie w garsonkach. Do tego mnóstwo budek z jedzeniem :)
One World Trade Center to jeden z czterech wieżowców stanowiących część nowego kompleksu, który powstał w miejscu biurowców WTC zniszczonych w wyniku zamachu z 11 września 2001. W miejscu zwanym Ground Zero znajduje się olbrzymia przestrzeń z płynącą wodą i wygrawerowanymi nazwiskami ludzi, którzy zginęli w trakcie tego strasznego wydarzenia. Na starych filmach często można usłyszeć kwestię: Gdzie byłeś podczas zamachu na Kennedy’ego? A Wy co robiliście kiedy zaczęły spływać informacje o nowojorskim zamachu? Pamiętam dokładnie, że siedziałam w swoim pokoju przy biurku męcząc się nad zadaniami z fizyki do szkoły. Włączyłam telewizor i zdziwiło mnie, że mam TVN24, a potem zaczęłam słuchać… Dziwnie się teraz na to wszystko patrzy…
Koniec dnia spędzamy na szwendaniu się po China Town i Little Italy. W chińskiej dzielnicy jest mnóstwo straganów sprzedających ryby, przyprawy i inne wiktuały. Kosztujemy lokalnego jedzenia w jednej z restauracyjek. Zdecydowanie trzeba poćwiczyć posługiwanie się pałeczkami :)
Wymordowani wracamy do naszego pokoju z widokiem na ścianę :) Na ulicach już ciemno, jednym z typowych widoków w Nowym Jorku są sterty worów ze śmieciami..
Kolejny dzień zaczynamy od niespiesznego zwiedzania dolnej części Manhattanu. Panuje tutaj trochę hipstersko-hipisowski klimat, jest zupełnie inaczej niż w dzielnicy finansowej.
Jest sobota i trafiamy na pchli targ zorganizowany przez mieszkańców. Stare płyty, książki, obrazy, ciuchy z demobilu. Wszystko powykładane na prowizorycznych straganach ciągnących się wzdłuż ulicy. Spacerując podziwiam urocze ganki: szerokie schody, piękne drzwi. Kadry jak z Seksu w Wielkim Mieście. Taki Nowy Jork bardzo mi się podoba :)
A skoro już o serialach mowa, to wspomnę o moich ulubionych Przyjaciołach, których akcja rozgrywa się w Wielkim Jabłku. Co prawda prawie wszystkie sceny były kręcone w studiu filmowym w Los Angeles, ale w każdym odcinku był parosekundowy przerywnik na dom Moniki widziany z perspektywy ulicy. Budynek istnieje naprawdę i mieści się na rogu 100 Bedford Street i Corner Grove. Fanów strzelenia sobie fotki pod taką lokalizacją było sporo :) Dziwi mnie natomiast, że nikt nie podchwycił pomysłu urządzenia kawiarni w stylu Central Perk z wyeksponowanymi motywami serialowymi. Przecież to byłby murowany hit! Podczas naszej drogi powrotnej ze Stanów mieliśmy kilkanaście godzin czasu do zagospodarowania na lotnisku. Akurat przypadało w tym czasie 10 lat od zakończenia serialu i na okres miesiąca (w okolicach października 2014) otworzono lokal w stylu słynnej kawiarni właśnie. Postanowiliśmy się tam wybrać, co jednakowoż było kiepskim pomysłem zważywszy na porę (niedziela rano) i dodatkowe obciążenie w postaci dwóch waliz i bagażu podręcznego. No cóż. Niekrótki ogonek do kawiarni było widać już z kilkudziesięciu metrów, porządku pilnowali w niej specjalni „kolejkowi” ze słuchawkami w uszach. Stanie odpuściliśmy sobie od razu, ale chciałam na szybciora zapuścić tylko żurawia do środka. Nie dało rady, przegonili mnie, nie zdążyłam nawet wyjąć aparatu :)
Kierujemy się na dawne tereny przemysłowe, w których onegdaj znajdowały się fabryki i rzeźnie. Obecnie Meatpacking District jest modną dzielnicą z mnóstwem klubów, restauracji i butików. Znajduje się tutaj również High Line, linia kolejowa zaadaptowana na coś w rodzaju promenady, deptaka. Jest na wysokości, więc z góry można dokonywać ciekawych obserwacji, jak np takiej:
Grupa tych trzech panów wdzięczyła się do fotografa, który strzelał im foty. Czyżby to jakieś gwiazdy ze wschodniego wybrzeża? :)
I znowu miasto się zmieniło, znowu jest niepodobne do tego co widzieliśmy wczoraj, a nawet dzisiaj rano. To mi się chyba w tej wyprawie najbardziej podoba :)
Odpoczywamy chwilę nad rzeką Hudson – na trawniku można się wyłożyć bez obaw – i ruszamy zobaczyć jeden z dziwniejszych budynkow: Flatiron Building. Budowla nazwę zawdzięcza podobieństwu do żelazka, jej szerokość w najwęższym miejscu ma około dwóch metrów. Robi to niesamowite wrażenie :)
Kierujemy się w stronę Empire State Building, nowojorskiej biblioteki i dalej na Times Square. Na placu panuje duży ruch i gwar, pełno badziewnych pamiątek i wątpliwej maści performersów ;) Cykam parę fot i zwijamy się do hostelu. Zmęczona do kwadratu ;)
Ostatni dzień w Wielkim Jabłku rozpoczynamy od wizyty na tarasie widokowym Top Of The Rock. Bilety rezerwowaliśmy w Polsce, z wejściem na godzinę 8 rano: 58$ dla dwóch osób. Dobra rada: przed wejściem do budynku obowiązują zwiększone środki bezpieczeństwa – skanowanie prawie jak na lotnisku. Przemek miał przy sobie scyzoryk i niestety musieliśmy się z nim rozstać. Ze scyzorykiem ;) Wylądował z głośnym brzdęknięciem w metalowym koszu.
Z góry podziwiamy wspaniałe widoki na miasto i Central Park. Doskonale widoczny jest Empire State Building.
Nie odmawiamy sobie przyjemności zajrzenia do szklanej kostki – słynnego Apple Store przy Piątej Alei. Sklep jest pełen ludzi z nabożeństwem dotykających wszystkich iWynalazków. Są i tacy, co przyszli pograć w pasjansa :) W środku jest trochę jak w zoo, patrzę na to zafascynowana.
Strzelam selfie moją lumią i ruszamy dalej. Bardzo fajną atrakcją w Nowym Jorku jest przejazd kolejką linową na wyspę Roosevelt.
Obowiązują te same bilety co na metro. Daje to też szansę spojrzenia na miasto z innej perspektywy. A tutaj krajobraz znowu się diametralnie zmienia: bloki, trawniki i boiska do gry. Jest senne niedzielne popołudnie i okoliczna młodzież spędza czas na graniu w baseball i koszykówkę. Starsi grillują. W powietrzu dobrze wyczuwalny zapach marihuany :)
Robimy niekiepski spacerek: idziemy wzdłuż brzegu, przeprawiamy się na drugą stronę i maszerujemy przez dzielnicę Queens. Tutaj znowu widać wieżowce Manhattanu z innej perspektywy. Docieramy do Greenpointu, polskiej dzielnicy, gdzie witają nas swojskie napisy na szyldach i prawie domowe jedzenie.
Przed zachodem słońca docieramy do Central Parku. Mnóstwo ludzi spacerujących i uprawiających sport. Dużo spontanicznych grajków. Jest soczysta zielona trawa, zbiorniki wodne i fontanny. Bardzo, bardzo przyjemnie.
Wracamy do hostelu słynną Piątą Aleją. Ekskluzywne butiki są już pozamykane, pracownicy pucują szklane witryny i przygotowują wystawy na następny dzień.
Bardzo chciałam zrobić jeszcze nocne zdjęcie z panoramą Manhattanu, ale jestem tak wymordowana całodziennym zwiedzaniem, że odpuszczamy. Następnym razem :) Jutro czeka nas podróż do Las Vegas!
Więcej zdjęć Nowego Jorku
Relacja w ramach opisu podróży USA Trip 2014.
PS. Jeśli nie chcesz przegapić moich następnych wpisów, zasubskrybuj bloga, o tutaj. Każdy mój nowy artykuł trafi także do Twojej skrzynki. Nie spamuję :)