Dzisiaj wybieramy się na wyspę Kalsoy, żeby nacieszyć oczy jednym z bardziej rozpoznawalnych widoczków na Wyspach Owczych: latarnią morską Kallur. Żeby dostać się na wyspę jedziemy, tradycyjnie już, autobusem z Tórshavn do Klaksvík, a stamtąd promem nr 56 do Syðradalur. Po wyjściu na ląd trzeba jeszcze złapać busika do Trollanes. Na szczęście kursy są zsynchronizowane z promem, więc nie ma problemu, że coś nam zwieje sprzed nosa.
W Trollanes wszyscy współpasażerowie z busa udają się od razu w kierunku latarni, więc warto pokręcić się jeszcze trochę po okolicy żeby uniknąć tłumów na górze. Tłumy to na Wyspach Owczych kilkanaście osób, ale zawsze lepiej mieć w kadrze mniej ludzi ;). Schodzimy zatem w kierunku nadbrzeża, pogapić się trochę na fale.





W miasteczku Trollanes jest ciekawostka: mały sklepik z artykułami spożywczymi i pamiątkami, który uzyskał miano kiosku na końcu świata. Jest to mały blaszany kontenerek, żeby dostać się do środka musimy nacisnąć dzwonek. Po chwili zjawia się pani z kluczami i zaprasza nas do wnętrza. Kupujemy sobie sok i dżem rabarbarowy na pamiątkę. Farerzy darzą rabarbar jakimś szczególnym umiłowaniem :).

Szlak do latarni nie jest jakoś specjalnie oznaczony, idzie się po prostu wydeptaną ścieżynką, no nie ma innej drogi :). Trasa ma około 4 km w dwie strony.









Latarni Kallur nie widać przez większą część wędrówki, wyłania się w całej okazałości dopiero na końcu trasy. No jest to jeden z tych widoczków, które zapierają dech. Zdecydowanie.





Spod latarni wiedzie wąska ścieżynka na sąsiedni szczyt – widać ją na powyższych zdjęciach. Stromo, po obu stronach przepaść i wściekłe fale w dole. Adrenalina skacze mi mocno do góry, ale dopiero z tego miejsca rozpościera się ten najpiękniejszy widok na Kallur Lighthouse. Nie polecam tej drogi w przypadku mgły czy ulewnego deszczu. Serio, wystarczy jeden nieostrożny ruch i może być po nas. Wyspy Owcze zachowały jeszcze swój dziki charakter, nie ma tutaj nawet tabliczki z ostrzeżeniem, nie mówiąc już o barierkach czy ogrodzeniu. Wiadomo, że ludzie robią różne głupoty w pogoni za idealnym selfie, więc zastanawiam się jak długo ten stan rzeczy się tutaj utrzyma.


Po nacieszeniu się widokiem i wykonaniu miliona zdjęć schodzimy powoli w dół. Wracamy tą samą trasą z powrotem do Tórshavn. Po południu wybieramy się jeszcze promem na wyspę Nólsoy.
Post jest częścią relacji Wyspy Owcze 2019.
PS. Jeśli nie chcesz przegapić moich następnych wpisów, zasubskrybuj bloga, o tutaj. Każdy mój nowy artykuł trafi także do Twojej skrzynki. Nie spamuję :)