Lot Pyrzowice – Eindhoven mamy w piątek o nieludzko wczesnej porze rano. Po wyjściu na płytę lotniska od razu wiadomo, że jesteśmy w Holandii: obsługa śmiga po płycie na rowerach.
Do centrum dojeżdżamy miejskim autobusem. W zasadzie to czuję się jak w domu: współpasażerowie mówią po polsku, a przez szyby pojazdu widzę latający spodek – zupełnie jak w Katowicach :) Mowa o budynku Evoluon, który obecnie pełni rolę centrum konferencyjnego. Zbudowany w latach 60-tych z okazji 75-lecia istnienia firmy Philips miał podkreślać wielką rolę w jej technologicznych osiągnięciach. Do lat 80-tych znajdowało się tutaj muzeum technologii.
Historia Eindhoven jest silnie związana z rewolucją przemysłową. To tutaj w 1891 roku powstała fabryka żarówek Phillips, która przekształciła się przez lata w światowego giganta. Symbol żarówki jest w mieście wszechobecny, a samo miasto nazywane jest czasami „Miastem Światła” – Lichtstad.
Do centrum Eindhoven docieramy jeszcze w porze śniadaniowej. Jest końcówka maja, słoneczna pogoda, mnóstwo ludzi spaceruje po centrum lub popija kawkę przy stolikach wystawionych na zewnątrz. Zamawiamy sobie wyborny zestaw breakfast combo, który pałaszujemy na wolnym powietrzu. Jutro też tutaj przyjdziemy. I za ponad dwa tygodnie, w trakcie drogi powrotnej.
Na ulicach sporo Polaków, przypadkowo udaje nam się trafić nawet do polskiego spożywczaka. W coffee shopie też są nasi ;) Samo miasteczko sprawia dość przyjemne wrażenie, w klimacie porównałabym je do Rybnika.
Jednym z charakterystycznych punktów w centrum miasta jest zbudowany w stylu gotyckim kościół Sint-Catharinakerk.
W środku znajdują się piękne witraże, akurat o tej porze dnia przesącza się przez nie światło, tworząc efektowną kolorową mozaikę na posadzce.
Po zrzuceniu bagaży w hotelu idziemy do Van Abbemuseum. Znajduje się tutaj intrygująca kolekcja sztuki współczesnej:
Można też trochę odpocząć w żuczku :)
Na rynku ustawiło się w międzyczasie sporo straganów. Jest targ staroci, można pokosztować także hinduskiej kuchni:
Do wieczora spacerujemy niespiesznie po mieście umilając sobie przechadzkę lokalnym piwkiem.
Wieczorem jestem tak potwornie zmęczona, że w hotelu usypiam na siedząco, przy okazji wylewając na siebie resztę napoju ze szklanki :)
Post jest częścią relacji Alaska 2017.
PS. Jeśli nie chcesz przegapić moich następnych wpisów, zasubskrybuj bloga, o tutaj. Każdy mój nowy artykuł trafi także do Twojej skrzynki. Nie spamuję :)