Do Bangkoku trafiamy w szczególnym momencie – trwa trzymiesięczna żałoba po śmierci króla. Budynki rządowe są ustrojone biało – czarnymi wstęgami, na mieście sporo portretów, zdjęć i malowideł władcy. W okolicach Pałacu Królewskiego są tłumy żałobników. Wszystko jest dobrze zorganizowane. Porządku pilnuje policja, dla ludzi przygotowane są darmowe posiłki i woda, jest opieka medyczna. Można by pomyśleć, że to jakiś gigantyczny festyn – gdyby nie ci ludzie ubrani na czarno…
Polecam szukać noclegu w okolicach Khao San Road, ale nie przy samej ulicy (za głośno), bo na piechotę można dotrzeć do większych atrakcji miasta.
A skoro mowa o atrakcjach: nie dajcie się nabrać na „wujków dobra rada”, którzy Was zaczepią jeśli tylko przystaniecie spojrzeć na mapę. Zawsze są bardzo pomocni, zapytają skąd jesteście i co chcecie zobaczyć i prawie na pewno powiedzą, że oj, niestety, teraz się tego nie da zrealizować. Do Pałacu Królewskiego teraz nie można, bo do południa jest wstęp tylko dla Tajów, targ amuletów zamknięty z powodu żałoby, itp. Jeden był tak namolny, że rozpisał nam cały plan zwiedzania w innej kolejności. To jest wszystko ściema. Trzeba się uśmiechnąć, grzecznie podziękować i robić swoje. Jak nie wiadomo o co chodzi, to chodzi o pieniądze. Podejrzewam, że haczyk tkwi gdzieś w tym, że oni przy okazji nadmieniają coś o taksówkach, np którymi najlepiej się poruszać. Może zdezorientowany turysta jest bardziej skory od razu wskoczyć do taksówki, której zaprzyjaźniony kierowca gdzieś się już za rogiem czai. Ale żeby robić aż tyle zachodu…
Z taksówkami też jest ciekawa historia, bo kierowcy często nie mają pojęcia o topografii miasta. O ile każdy wie, jak dojechać na Patpong, o tyle powrót do hotelu może być problematyczny. Nasza noclegownia była blisko miejsca zwanego Golden Mount, więc wymyśliliśmy, że będzie łatwiej jak podamy hasło Złota Góra, zamiast dokładnego adresu. A gdzież tam, żaden nie kumał gdzie to jest. Pokazywaliśmy wizytówkę z hotelu i otwarte mapy na telefonie (żeby były ichniejsze nazwy ulic). Strasznie ciężko było się dogadać. No i za każdym razem trzeba pilnować, żeby taksiarz włączył licznik, mimo tego że wszyscy mają Taxi-Meter na kogucie. Chyba, że wiecie ile mniej więcej powinna wyjść trasa – wtedy trzeba się targować.
W Tajlandii jeździ się po tej złej stronie ulicy, trzeba uważać przy przechodzeniu na drugą stronę. Jak to w Azji: wszędzie dużo motorków i trzeba nabrać pewnej wprawy w poruszaniu się, głównie chodzi o wyzbycie się strachu przed rozjechaniem :)
Przykładowe ceny w listopadzie 2016:
– Jedzenie na ulicy i w mniej turystycznych miejscach: 80 – 100 THB,
– Duży Chang do jedzenia: 70 – 100 THB, w sklepie: 50 THB,
– Piwko craftowe: 240 THB,
– Piwko belgijskie w lokalu na Soi Cowboy: 200 THB,
– Duża woda w sklepie: 15 THB,
– Torebka mango na Khao San: 20 THB,
– Półgodzinny masaż stóp: 150 THB, w środku z klimą (+10), dalej od Khao San i w mniej miło wyglądającym miejscu: 100 THB,
– Dojazd busem z lotniska Suvarnabhumi: 100 THB / osoba,
– Dojazd autem na lotnisko Don Mueang (kupiony w hotelu): 400 THB / 2 osoby.
W Bangkoku nocujemy w hostelu Zen Rooms, 3 noclegi za 2400 THB. Na pierwszym piętrze od razu polski akcent:
Pierwszego wieczora idziemy na kolację przy naszej ulicy – na tych mini plastikowych krzesełkach będziemy jeszcze siadać nie raz :) Jedzenie jest smaczne, chociaż części składników nie potrafię zidentyfikować. Jest brązowe jajko :)
Post jest częścią relacji Azja 2016.
PS. Jeśli nie chcesz przegapić moich następnych wpisów, zasubskrybuj bloga, o tutaj. Każdy mój nowy artykuł trafi także do Twojej skrzynki. Nie spamuję :)