Dzisiaj przed nami dzień w samochodzie. Droga to jednak nie byle jaka, pniemy się autostradą numer 1 na północ, jedną z najbardziej malowniczych tras w Stanach. Po lewej stronie Ocean Spokojny, plaże i poszarpane klify. To jest właśnie Big Sur.
Ponieważ dzisiejszą noc spędziliśmy na parkingu pod Walmartem, zaczynamy od śniadania z wiktuałów zakupionych w sklepie. Sałateczki, bułeczki i do tego kawusia z Maca, wszystko pochłonięte prosto z walizek na tyłach samochodu ;) Pycha!
Przy pierwszej nadarzającej się okazji zatrzymujemy samochód, bierzemy karimaty, prowiant, aparat i idziemy na plażę.

Usadawiamy się na piachu i oddajemy chwili błogiego nicnierobienia. Po plaży spaceruje sporo ludzi. Ocean jest lodowaty i nie zachęca do kąpieli, moczę tylko stopy :) Artystyczna wizja każe mi uzbierać muszelki i ułożyć z nich napis do zdjęcia. Obok przechodzi jakiś facet, przystaje, komplementuje moje dzieło słowami zupełnie nieadekwatnymi do wysiłku, które w jego powstanie włożyłam. Aż mi głupio, ale tacy bywają Amerykanie :)
Na plaży jest sporo długodziobych ptaszków, które się przechadzają i wydłubują z piasku jakieś swoje smakołyki.

Timelapse z plaży:
Cały dzień upływa nam na jeździe, zatrzymywaniu samochodu i podziwianiu widoków.

W pewnym momencie natrafiamy na punkt obserwacyjny lwów morskich. Jest takie miejsce na wybrzeżu, które sobie szczególnie upodobały: odpoczywają tutaj, rozmnażają się i prowadzą swoje lwie życie :) Bezpośrednio do zwierząt nie ma oczywiście dostępu, ale zostało wybudowane molo, skąd można je bezpiecznie poobserwować. Ładnie wyglądają: ułożone w równiutkim rządku, jakby się opalały.
O określonych porach roku można obserwować tutaj także wieloryby. Ja dostrzegłam tylko małe fontanny wytryskujące z oceanu, ale mimo intensywnego wpatrywania się w te punkty, nie doczekałam wynurzenia się żadnego zwirza :)

Po południu zaczyna się chmurzyć, robi się odczuwalnie chłodniej. Pierwszy raz w trakcie pobytu w Stanach zakładam w ciągu dnia bluzę :) O, słoneczna Kalifornio!




Jednym z bardziej rozpoznawalnych punktów na trasie Big Sur jest most łukowy Bixby Bridge:

Podjeżdżamy do Parku Stanowego Julii Pfeiffer, gdzie można zobaczyć McWay Falls. Nie ma tutaj bezpośredniego zejścia na plażę, spaceruje się po wytyczonej ścieżce i wodospady można podziwiać z góry.


Na trasie Big Sur znajduje się plaża Pfeiffer Beach, określana mianem jednej z najpiękniejszych na świecie. W internetowie dużo jest zdjęć zrobionych o zachodzie słońca, kiedy promienie światła przechodzą przez otwór w znajdującej się tutaj skale. Dzisiaj jest pochmurno i ciemnawo i słońca to na pewno nie widać :) Wstęp jest płatny, a przy drodze nie ma żadnych oznaczeń do zjazdu. Na szczęście nasza nawigacja w telefonie prowadzi prosto do celu.

No nie zachwyciła mnie specjalnie :)


Kręci się tutaj zaskakująco dużo Hindusów. Więcej niż widzieliśmy przez całe trzy tygodnie :)
Planujemy dzisiaj nocować w Monterey. Okazuje się jednak, że odbywa się tam właśnie festiwal jazzowy i wszystkie miejsca noclegowe mają wyprzedane, powtórka z Page :(. Zgodnie ze sprawdzonym patentem kierujemy się zatem do najbliższego Walmarta, żeby przekimać w samochodzie. Całe szczęście, że Przemek nie zdążył chlapnąć zakupionego piwka, bo nie minęło pół godziny, jak na parkingu pojawił się wóz policyjny. Pan policjant przez megafon uprzejmie poinformował, że nocowanie jest zabronione i po 22 wszyscy mają się stracić :) Nie byliśmy jedyni w takiej sytuacji, po rozmowie dostaliśmy namiar na camping – gdzie jednakowoż nie było miejsc namiotowych, a w sumie to nie mieli żadnych miejsc wolnych. Ostatecznie zatrzymaliśmy się na jakimś placu oznaczonym Park and Ride, ale do dzisiaj nie wiem czy wolno nam tam było spać na legalu ;)
Relacja w ramach opisu podróży USA Trip 2014.
PS. Jeśli nie chcesz przegapić moich następnych wpisów, zasubskrybuj bloga, o tutaj. Każdy mój nowy artykuł trafi także do Twojej skrzynki. Nie spamuję :)