Kilka kilometrów od Siem Reap w Kambodży znajduje się zabytkowy kompleks – pozostałości po dawnej stolicy Imperium Khmerskiego. Kamienne budowle rozsiane są na obszarze 400 km². Powstawały one w latach 800 – 1400 i w tamtym czasie tworzyły największe miasto na świecie. Kompleks Angkor znajduje się na liście Światowego Dziedzictwa Unesco i jest największą atrakcją turystyczną Kambodży.
Bilet wstępu można kupić na jeden, trzy lub siedem dni. W 2016 bilet trzydniowy kosztował 40$ od osoby, obecnie jest to już koszt 62$. My przeznaczamy na zwiedzanie dwa dni, ale można tutaj pewnie spędzić i tydzień, eksplorując najdalej położone budowle. Początkowo planowaliśmy objechać świątynie na rowerach, ale na całe szczęście Niemka poznana w Wietnamie wybiła nam ten pomysł z głowy. Więc do typowego zwiedzania potrzebujemy tuk tuka, a ze znalezieniem takowego nie ma w Siem Reap najmniejszego problemu. Typowe trasy to tzw. small circle (ok 18$) oraz big circle (ok 25$). Kierowca podwozi nas pod kolejne miejsca i czeka w wozie na nasz powrót umilając sobie czas graniem na komórce, spaniem w hamaku rozwieszonym wewnątrz pojazdu albo pogaduszkami z innymi kierowcami. Po powrocie na miejsce spotkania mamy przed oczami tysiąc pięćset tuk tuków, które wyglądają mniej więcej tak samo, ale na szczęście kierowcy zwykle szybciej rozpoznają swoich klientów ;)
Zaczynamy dzisiaj od świątyni Ta Prohm, która wpisała się w popkulturę za sprawą filmu Lara Croft: Tomb Raider.
Za wiki:
Inskrypcja na odnalezionej w Ta Prohm steli głosi, że w przeszłości zamieszkiwało tu 18 arcykapłanów, 2740 celebrujących kapłanów, ponad 2002 asystentów oraz 61 niebiańskich tancerek. W zamkniętym skarbcu świątyni przechowywano 5 ton srebra, 35 diamentów, 45 tysięcy pereł oraz 4500 drogocennych kamieni.
Świątynia jest znana przede wszystkim z widoku ogromnych korzeni drzew, które „wgryzły” się w budowlę.
W budowlach Angkoru zachwycają płaskorzeźby przedstawiające różne scenki rodzajowe oraz idealnie dopasowane bloki skalne. Powstawały dużo później niż np piramidy w Egipcie, ale i tak nie mogę się powstrzymać od pytania: jak oni to, kurde, zrobili?
Po części świątyń można swobodnie się poruszać w korytarzach i korytarzykach:
A niektóre wymagają wdrapania się na wielkie kamienne strome schody:
Przy prawie każdej świątyni znajdują się kramiki z napojami, kokosową wodą, przekąskami, koszulkami i całą masą pamiątek. Właścicielki niezmordowanie zachęcają do skorzystania z ich asortymentu. Przy grzecznej odmowie zawsze towarzyszy z drugiej strony pytanie: Maybe later? Pojawia się mały problem, kiedy daję się w końcu zaciągnąć, bo wtedy wszystkie kobitki się na mnie rzucają pokrzykując między sobą, od której mam coś kupić i która pierwsza mnie zauważyła i że to ona mnie tutaj przyprowadziła, a nie koleżanka i muszę też wziąć coś od niej. Ostatecznie biorę po puszcze coli od każdej z pań :P
Miałam taki szczwany plan, że będę robić przed wejściem do każdej świątyni zdjęcie tabliczki z jej nazwą, co by mi się to potem wszystko nie pomieszało. Niestety, nie wypaliło :) Dość słabo są poszczególne miejsca oznakowane i do tego muszę się przyczepić. Piszę relację w dziesięć miesięcy po wydarzeniach i większość wspomnień już się ze sobą zlała w jedną wielką kupę kamieni ;)
Świątynia Bajon wyróżnia się na tle innych za sprawą wielkich uśmiechniętych ludzkich obliczy obecnych na jej wieżach. Badacze do tej pory nie są zgodni kogo miały przedstawiać. W latach świetności wieże pokryte były złotem, można sobie wyobrazić jak to wszystko musiało się prezentować w pełnym słońcu…
Są też podobizny słoni, lwów i innej zwierzyny:
A skoro już jestem przy zwierzątkach: po terenie kompleksu biegają małpy podkradające jedzenie.
Można też wypatrzyć miniaturowe żabki, pająka na nietypowej pajęczynie i motyla:
Pod koniec dnia zmierzamy do największej i najważniejszej świątyni w kompleksie – Angkor Wat. Została wzniesiona ku czci hinduskiego bóstwa Wisznu przez Surjawarmana II (1113-1150).
Całkowita powierzchnia świątyni wraz z fosą wynosi ponad 2 km².
Przed świątynią znajdują się dwa niewielkie stawy, które szczególnie malowniczo się prezentują odbijając niebo i wieże budowli.
Na wewnętrznym dziedzińcu można się wdrapać po schodach i podziwiać widok z góry:
Nikt tutaj nie oprze się pokusie strzelenia sobie fotki :)
Można też na koniku w kapelutku :)
Jedną z popularnych atrakcji jest obserwowanie wschodu słońca nad świątynią, więc następnego dnia rano, razem z setkami osób, ciągniemy znowu pod Angkor Wat.
Co bardziej zapobiegliwi musieli wstać dużo wcześniej, bo zajmują już najlepsze pozycje nad jeziorkiem z rozstawionymi statywami. Niektórzy z poświęceniem brodzą w wodzie, żeby mieć lepsze ujęcie. Jakiś nieprzyjemny Azjata stoi przede mną z rozłożonym na-pewno-drogim-sprzętem i opieprza wszystkich, co mu wchodzą w kadr :) Grupa Amerykanów za nami prowadzi jakąś gadkę-szmatkę, w czasie której z pięćdziesiąt razy pada: Angkor Whaaaat? z charakterystycznie długo przeciągniętym pytaniem. Panie z okolicznych sklepów oferują kawę z donosem – to akurat jest przyjemna opcja. A zatem czekamy.
I tak to mniej więcej wyglądało:
Od samego wschodu dużo ciekawsze było jednak spojrzenie na świątynie w promieniach porannego słońca, w czasie tzw. złotej godziny.
Zwiedzanie drugiego dnia jest trochę mniej męczące, dzisiaj oglądamy świątynie na wodzie:
Ale schody też są :)
Stwierdzam, że dwa dni na zwiedzanie Angkoru mi w zupełności wystarczą, czułam się momentami przytłoczona ogromem tego całego kompleksu. Każda budowla jest unikalna, każda zachwyca. Ale za piątym, szóstym, dziesiątym razem nie umiem już w sobie wzbudzić jakiegoś wielkiego entuzjazmu :)
To jest nasz ostatni dzień w Kambodży, jutro wsiadamy w autobus do Tajlandii, z lekką obawą czy na granicy nie będzie problemów.
Post jest częścią relacji Azja 2016.
PS. Jeśli nie chcesz przegapić moich następnych wpisów, zasubskrybuj bloga, o tutaj. Każdy mój nowy artykuł trafi także do Twojej skrzynki. Nie spamuję :)