Nie ma

4 lata temu

Kiedy byliśmy młodzi
Czas stał w miejscu
Kiedy byliśmy młodzi
Nikt nie umierał
I nikt się nie rodził

1150 0

Pamiętam dokładnie moment kiedy zdałam sobie sprawę z własnej śmiertelności. Siedziałam w dużym pokoju, wtedy ludzie nie mieli jeszcze salonów, gapiłam się w sufit i drewnianą maskownicę karnisza. To musiało być jakoś w początkowych latach podstawówki. I uderzyło mnie to, że kiedyś mnie nie będzie. I jak to będzie, że mnie nie będzie? Wydawało mi się to wtedy najstraszliwszą rzeczą na świecie. Autentycznie się przeraziłam.

Kiedy miałam 9 lat, w pewien jesienny, niedzielny poranek zadzwonił telefon. Układałam puzzle w swoim pokoju. Słuchawkę podniosła mama, pamiętam, że była wtedy po kąpieli, na głowie miała turban z ręcznika. Zaczęła płakać. Potem nam powiedziała, że ciocia Wanda wyskoczyła z czwartego piętra, jest w szpitalu, ale są marne szanse na przeżycie. Siostra taty walczyła o życie jeszcze dwa tygodnie, nigdy nie odzyskała przytomności. Miała wtedy 38 lat, tyle co ja teraz. Wanda była singielką, dobrze jej się powodziło: była dyrektorką banku. Pamiętam ją po zapachach: termoloków, którymi sobie kręciła włosy, perfum i kosmetyków, których używała. Jej łazienka pełna była flakoników, słoiczków i innych skarbów z Peweksu. Kiedy o niej myślę, widzę szklany pojemnik z kolorowymi kuleczkami z waty. Nikt z rodziny nie wiedział, z jakimi demonami walczyła. Czy jej decyzja była konsekwencją burzliwego życia osobistego czy był to lęk przed odpowiedzialnością za nietrafione decyzje jako dyrektorki banku? Nie wiemy. Wiadomo, że nad ranem zostawiła na stole włączony kalkulator z jakimiś wyliczeniami, niedopitego drinka, przeniosła stołek z kuchni na balon. I skoczyła. Znalazła ją pani na spacerze z psem. Po śmierci Wandy nikt ze mną nie rozmawiał, nie rozumiałam dlaczego tak się stało, w moim młodym umyśle kłębiły się jakieś dziwne pomysły: że może jakbym była dla niej milsza w ostatnią niedzielę, może jakbym? To wydarzenie było traumatyczne. Rodzice płakali, babcia z dziadkiem płakali, wszyscy płakali. Wtedy pierwszy i jedyny raz widziałam moją mamę palącą papierosa. U nas, w dużym pokoju, tam gdzie niedawno rozkminiałam sens życia i śmierci. Minęło bardzo wiele lat zanim byłam w stanie opowiedzieć komuś o tej tragedii.

Śmierć Wandy zapoczątkowała jakąś czarną serię w mojej rodzinie. Co roku ktoś umierał. I zawsze nocny telefon zwiastował śmierć. Umierali dziadkowie, wujkowie, ciocie. Śmierć zabierała wszystkich po kolei. Dwa lata temu rak zabrał moją kuzynkę, miała 38 lat.

Rok 2020 się nie udał, chyba wszyscy możemy się co do tego zgodzić. Zaczęło się od pożarów w Australii. Na początku roku wychodziłam jeszcze ze swojej traumy po stracie ciąży i wszystkie złe wiadomości bardzo źle na mnie działały: płakałam nad losem misi koala i wszystkich innych zwierząt, które spłonęły w szalejącym ogniu. Potem pojawił się nikomu wcześniej nieznany wirus, który wywrócił milionom ludzi życie na drugą stronę, a niektórym to życie zabrał na zawsze. Nieudały mi się kolejne ciąże, a potem rząd nam dopierdolił zakazem aborcji, tak że płakałam z bezsilności i skandowałam wy-pier-da-lać na demonstracji. A potem nadszedł 17 grudnia. I zadzwonił telefon.

Tym razem zadzwonił po południu. Trzymałam jeża na rękach i próbowałam ustalić, czy przepaliła się żarówka w terrarium. Przemek zszedł po schodach. Trzy słowa: Krzysiek nie żyje. To był czwartek, w sobotę byliśmy umówieni na śniadanie, odgrażał się, że zrobi naleśniki :). Szok, niedowierzanie, jakaś totalna abstrakcja. Stracił przytomność, przyjechało pogotowie, pomimo reanimacji chłopaka już nie odratowali, miał 33 lata. Później się dowiemy, że przyczyną śmierci był zawał serca. Krzysiu był przyjacielem Przemka, w ostatnim roku miał dużo zawirowań w życiu i często u nas bywał na pogadankach – nocowankach. Zapoczątkowaliśmy wieczory kiepskich filmów. Miała to być cykliczna impreza, ale udało nam się obejrzeć tylko Smoleńsk ;(. W ostatnich tygodniach wreszcie zaczęło mu się układać, był szczęśliwy, co i nas bardzo cieszyło. Jest coś tak bezsensownego w tej śmierci: dlaczego on, dlaczego teraz, dlaczego zawał? Przecież młodzi, zdrowi ludzie nie umierają na zawały. Nie potrafię tego objąć rozumem. Osierocił dwie córeczki, mam nadzieję, że są zbyt małe, żeby to wydarzenie dobrze zapamiętać, inaczej każde kolejne święta będą im przypominać o tej traumie. Żartowaliśmy kiedyś, że życie Krzyśka jest gotowym scenariuszem filmowym, no to ten film okazał się niestety zbyt krótki.

W takich dniach myślę sobie, że warto doceniać to co się ma, nie odkładać niczego na później, bo nigdy nie wiadomo, kiedy naszego jutra już nie będzie. I zawsze może być gorzej. Mój lęk przed „nie ma” złagodził kiedyś kolega, który zapytał czy przed pójściem spać, też się boję. Zaprzeczyłam, oswoiłam się już z myślą, że też mnie kiedyś nie będzie: we were born to die.

Pożegnaliśmy dzisiaj Krzysia, zapamiętam go jako gościa od dowcipów, z których sam najbardziej się chichrał, od niezliczonych grilli, od różnych przypałowych historii, kiedy to na przykład w pierwszy dzień w nowej pracy przewrócił szczotkę do kibla i gówniana woda wylała się na podłogę, albo odśnieżył auto sąsiada zamiast swojego – bo to też czerwona Toyota była :). Żegnaj Krzysiu, będzie nam Cię bardzo brakowało.

A w głowie mam dzisiaj cały czas słowa piosenki Kiedy byliśmy młodzi, Dra Misio.

Przyjaciele z młodości odchodzą
Przychodzą kobiety
I tak to się kreci
Coraz wolniejsze chwile uniesień
Trzeba za nie płacić
Możesz to stracić

Kiedy byliśmy młodzi
Czas stał w miejscu
Kiedy byliśmy młodzi
Nikt nie umierał
I nikt się nie rodził

Nikt się nie rodził
Nikt nie umierał

Teraz już tylko,
Już tylko się boimy
Choroby, zdrady, debetu na koncie
Ale najbardziej boimy się strachu,
Boimy się strachu
Przychodzącego nocą

Kiedy byliśmy młodzi
Czas stał w miejscu
Kiedy byliśmy młodzi
Nikt nie umierał
I nikt się nie rodził

Nikt się nie rodził
I nie umierał

Dzień dobry,
Mam na imię Patryk
I będę państwa obsługiwał
Bardzo mi miło,
To dla mnie zaszczyt
Nazywam się Patryk,
Mam swój numer identyfikacyjny
Bardzo długi numer, ale znam go na pamięć
178965711987
Mam na imię Patryk
Czasami wydaje mi się, że żyję

Kiedy byliśmy młodzi
Czas stał w miejscu
Kiedy byliśmy młodzi
Nikt nie umierał
I nikt się nie rodził

Nikt nie umierał!

PS. Jeśli nie chcesz przegapić moich następnych wpisów, zasubskrybuj bloga, o tutaj. Każdy mój nowy artykuł trafi także do Twojej skrzynki. Nie spamuję :)