Po opuszczeniu Port Barton wracamy do Puerto Princessa, skąd mamy lot na wyspę Cebu. Celujemy jednak w wyspę Bohol, do której można się dostać promem. W początkowym zarysie planu lot i podróż promem mieliśmy zaplanowane na jeden dzień. Potem linia przysłała informację o przesunięciu lotu, więc musieliśmy sobie załatwić nocleg pomiędzy. Przy podróżach linią Cebu Pacific regularnie nam się przytrafiały opóźnienia, raz na tyle spore, że dostaliśmy w ramach rekompensaty kuraka z ryżem z ichniejszej sieci fastfoodowej. Dobra rada jest więc taka, żeby nie planować w Azji podróży co do minuty, bo jest spora szansa, że coś nie pyknie :)
Zarezerwowaliśmy sobie nocleg blisko portu, żeby skoro świt rozpocząć podróż. Prom płynie około dwóch godzin.
Na miejscu planowaliśmy wypożyczyć skuter i pozwiedzać na własną rękę liczne atrakcje wyspy, ale ostatecznie stanęło na tym, że wypożyczyliśmy tuk tuka z kierowcą. Miało to tą niewątpliwą zaletę, że facet wiedział dokładnie gdzie jechać (pokazał nawet parę miejsc, o których wcześniej nie słyszeliśmy), plecaki jechały z nami, a pod koniec dnia odstawił nas pod nasz hotel. Podróż tuk tukiem bywa zabawna, w pewnym momencie pan kierowca poprosił nas o pochylenie się do przodu – żeby mu łatwiej było pod górkę wjechać. Wywołało to u mnie niepohamowany atak wesołości :)
Najpierw jedziemy obejrzeć tarsiery. Opis tej wizyty znajdziecie w osobnym wpisie :)
Kolejną atrakcją są Czekoladowe Wzgórza. O tej porze roku są bardziej zielone niż czekoladowe, ale w porze suchej (luty – maj) przybierają brązową barwę. Kopców jest 1268, są niezwykle regularne i wyobrażam sobie, że w maju wyglądają jak olbrzymie pralinki :) Jedna z legend głosi, że takie nagromadzenie skał w tym rejonie jest wynikiem walki zwaśnionych olbrzymów, którzy nawzajem obrzucali się czekoladkami, yyy… to znaczy skałami :)
Dalej zatrzymujemy się przy Butterfly Farm. Można tutaj poobserwować motyle w każdym stadium rozwoju. Przewodnik opowiada nam różne ciekawostki, na przykład pokazuje gatunek, którego strategia przetrwania polega na udawaniu trupa :P Faktycznie trzymam na dłoni motylka, który wygląda jakby już dawno pożegnał się z doczesnym światem, a parę chwil później gość się zwija i odfruwa :) Pan pokazuje nam również osobnika, który wydziela niezwykle miłe zapachy po to, żeby przyciągnąć partnerkę. Nie ściemniał, pachnie moim ulubionym cynamonem.
Zbliża się pora obiadu, a my kierujemy się do kolejnej turystycznej atrakcji: pływającej restauracji. Po rzece Loboc kursują niezliczone ilości statków, na których jest otwarty bufet. Po wejściu na pokład dostajemy miejsce przy stoliku. Zanim statek ruszy z miejsca niektórzy lecą już po trzecią dokładkę :) A jedzenie jest przepyszne: makarony, skorupiaki, owoce. Na dziobie statku mamy dodatkowo umilacza w postaci pana z gitarą, który wyśpiewuje szlagiery. W połowie kursu statek zatrzymuje się na pokaz wokalno-taneczny Filipinek ubranych w tradycyjne ludowe stroje. Bardzo to urocze :)
Na koniec trafiamy jeszcze do Python Sanctuary, gdzie można bliżej zapoznać się z grubymi wężami :) Nie mogę sobie odmówić strzelenia fotki z gadem uwieszonym na szyi. Ta przyjemność wymaga drobnej opłaty, ale w zamian dostajemy od pań ohydnie uroczo przyozdobiony wydruk zdjęcia :P
Post jest częścią relacji z wyprawy na południową półkulę.
PS. Jeśli nie chcesz przegapić moich następnych wpisów, zasubskrybuj bloga, o tutaj. Każdy mój nowy artykuł trafi także do Twojej skrzynki. Nie spamuję :)