Na Zanzibarze lądujemy przed godziną 14. Hala przylotów zdecydowanie nie należy do tych spektakularnych, wygląda raczej jak taki większy barak. Podczas kontroli paszportowej trzeba zostawić swoje odciski palców, a celnik bardzo ładnie wita nas wyraźnym Dzień dobry :) Po przejściu dalej jest już jednak mniej miło. W dalszej części hali leżą bagaże przynoszone przez obsługę i już z daleka widzę, że brakuje naszego plecaka. Podejrzewam, że został w Omanie, jedynym państwie na literę „O” (kto grał w państwa miasta, ten wie). Spisujemy protokół i pozostaje nam mieć nadzieję, że zagubiony bagaż dostarczą nam do hostelu. Na szczęście dociera do nas na drugi dzień :)
Taksa z lotniska do centrum Stone Town kosztuje 10$. Dwie najbliższe noce spędzamy w Malindi Guest House, o bardzo intrygującym wystroju wnętrza. W cenie jest dobre śniadanie serwowane na tarasie, z którego rozciąga się widok na pobliski port. Podczas checkinu pan na recepcji oferuje również zakup piwa z dowozem za parę dolarów, bo na mieście bardzo trudno jest coś kupić na wynos. Skwapliwie korzystamy.
Stone Town to stara część miasta Zanzibar City, największego na wyspie. Jest tutaj mnóstwo wąskich uliczek, a w architekturze widać wpływy kultur Arabskiej, Perskiej, Hinduskiej i Europejskiej. Miasto wpisane jest na Listę Światowego Dziedzictwa UNESCO. Zanzibar jest rejonem autonomicznym Zjednoczonej Republiki Tanzanii, która powstała w 1964 z połączenia wysp archipelagu Zanzibar i kontynentalnej Tanganiki. Na wyspie dominują wpływy muzułmańskie.
Po opuszczeniu hostelu nastawiamy radar na jakąś jadłodajnię. Lokujemy się w Mercury’s z widokiem na plaży. Warto przy okazji wspomnieć, że Stone Town to miejsce urodzenia niejakiego Farrokh’a Bulsara, znanego szerszej publiczności jako Freddie Mercury. W karcie jest dużo intrygujących pozycji, ale podczas składania zamówienia okazuje się, że o tej porze serwują tylko pizzę. To jest właśnie ten afrykański luz i nasze pierwsze spotkanie z określeniem
pole, pole
Co z suahili tłumaczy się na po mału, spokojnie, mamy czas. Czekasz już godzinę na pizzę? Pole, pole. Samolot spóźnia się dwie godziny? Pole, pole, czekamy na pilota. To nie jest kraj dla nerwusów ;)
Ale zwrotem w suahili, które zdecydowanie zrobiło największą karierę jest:
hakuna matata
Co oznacza: nie martw się, nie ma problemu, głowa do góry. Napis ten znajduje się na prawie każdym souvenirze, a i sporo łódek zostało tutaj tak ochrzczonych :)
Pizza u Merkurego była poprawna, ale najpyszniej zjedliśmy w hinduskiej knajpie Radha Food House. Oesu, jakie to dobre było. Dobrze można pojeść też na nocnym food market, który rozstawia się codziennie w centrum miasta w Forodhani Gardens: chlebki, pierożki, szaszłyki i grillowane owoce morza.
Na przeciwko Ogrodów Forodhani znajduje się budynek House of Wonders. Zbudowany w 1896 roku jako rezydencja dla Sułtana, obecnie znajduje się tutaj muzeum poświęcone zanzibarskiej kulturze. Był to pierwszy budynek na Zanzibarze z dostępem do elektryczności i pierwszy w Afryce Wschodniej, który posiadał windę.
Obok „Budynku Cudów” znajduje się zbudowany w XVII w. Old Fort, który został wzniesiony w celu obrony przed najeźdźcami z Europy. Na rozległym placu w centrum fortyfikacji znajdują się obecnie stragany i sklepy, a na wieży znaleźliśmy małą galerię z lokalną sztuką.
W tej części miasta znajduje się także Zanzibar Music Academy, gdzie w niedziele i czwartki odbywają się koncerty na żywo. Udało nam się zobaczyć występ z tradycyjną, lokalną muzyką. Przepiękne show. Polecam wstąpić, jeśli będziecie mieć okazję :)
Pani z poniższego zdjęcia pełni też rolę konferansjerki. Ma cudowny uśmiech (czego akurat nie udało mi się uchwycić na tym zdjęciu) i cała wręcz promienieje podczas mówienia. Przepiękna kobieta.
Portugalczycy byli pierwszymi Europejczykami, którzy dotarli na Zanzibar i za czasów ich panowania na wyspie powstawały pierwsze kamienne zabudowania. Pierwsze budynki z kamienia były wznoszone prawdopodobnie w latach trzydziestych XVIII w. Stopniowo zastępowały rybackie osady skupione dookoła Old Fort. Obecne Stone Town to gąszcz wąziutkich uliczek, w których dość łatwo się zgubić. Znajdują się tutaj sklepiki z pamiątkami, małe jadłodajnie i wejścia do prywatnych domów. Znanym punktem orientacyjnym jest tzw. Jaw Corner, z „muralem” rekina.
Na poniższym zdjęciu zaintrygował mnie ten telefon przywiązany do drzewa…
Na trochę szerszych placykach chłopaki grają w piłkę:
Jest i salon piękności:
Charakterystyczną cechą domów w Stone Town są duże, drewniane, bogato zdobione drzwi. Te z owalnym wykończeniem reprezentują styl hinduski, prostokątne – arabski.
W mieście znajduje się „nieoficjalny” dom Mercury’s House, w którym miał dorastać Freddie. Wygląda to raczej dość biednie. Mam wrażenie, że władze Stone Town nie do końca wyczuły potencjał do zbijania pieniędzy na tym fakcie.
Na ulicach widać dużo kotków, ale na szczęście nie wyglądają jakby cierpiały głód :)
Popularnymi atrakcjami dookoła Stone Town są: wycieczka na plantację przypraw oraz na wyspę Prison Island, gdzie mieszkają olbrzymie żółwie :) Zarezerwowaliśmy je obie na drugi dzień bezpośrednio w naszym hostelu ($25).
Post jest częścią relacji Tanzania 2017.
PS. Jeśli nie chcesz przegapić moich następnych wpisów, zasubskrybuj bloga, o tutaj. Każdy mój nowy artykuł trafi także do Twojej skrzynki. Nie spamuję :)