Phillip Island

8 lat temu
1802 0

Dzisiaj nadszedł dzień, na który czekałam od początku podróży po Australii: wizyta na Phillip Island, gdzie spodziewałam się zobaczyć wreszcie koale i…. pingwinki :)

Koala Conservation Centre to miejsce, gdzie można obejrzeć koale w ich naturalnym środowisku. Nie jest to do końca zoo, bo zwierzaki nie siedzą w klatkach, a na drzewach ;). Spaceruje się po eukaliptusowym zagajniku, są zbudowane mostki i kładki, z których można bliżej się przyjrzeć tym przesympatycznym torbaczom. Jestem niezwykle podekscytowana i od zadzierania głowy w górę zaczyna mnie już boleć kark, ale koale ciężko coś wypatrzyć. Wreszcie dostrzegam szarą kulkę wepchniętą między gałęzie. Są!

Oprócz koali na drzewach można też dostrzec sporo kolorowych ptaszków, a na ziemi kolczatkę.

Niezwykle jestem ukontentowana tym widokiem, na to czekałam :D

W dalszej części dnia Przemek odwiedza National Vietnam Veterans Museum. Spore to zaskoczenie znaleźć tego typu obiekt na australijskiej wyspie. Okazuje, się że Australia wysłała kilkadziesiąt tysięcy swoich żołnierzy na wojnę wietnamską. Ja w tym czasie piję shake’a w fabryce czekolady :)

Po południu podjeżdżamy na plażę Red Rock Beach, gdzie znajdują się skały, groty i jaskinie. Jest na tyle ciepło, że decyduję się nawet zanurzyć stopy w oceanie :)

Przy zejściu na plażę mija nas roześmiana grupka osób. Biegną z deskami w stronę fal. Przepiękni młodzi ludzie, opalona skóra, długie blond włosy rozwiewane przez wiatr. Patrzę na ten obrazek z wielką przyjemnością.

dsc03805

Przed zachodem słońca odwiedzamy jeszcze The Nobbies – skąd rozciąga się wspaniały widok na wybrzeże. Teren jest miejscem lęgowym kilkunastu gatunków ptactwa wodnego. Spaceruje się po drewnianych pomostach, jest też kilka punktów widokowych.

A teraz highlight dzisiejszego dnia: Parada Pingwinów! Przyznam, że kiedy pierwszy raz o tym przeczytałam reakcja była mniej więcej taka:

Co? Pingwiny? w Australii???

Dokładnie tak :) Konkretnie Pingwiny Małe, Little Penguins, mają na wyspie swoją bazę. Tutaj żyją, rozmnażają się, w ciągu dnia wypływają na łowy, a wieczorem po zachodzie słońca gromadnie wychodzą z oceanu i podążają do swoich „domków”. Ich moment wyjścia z wody i przemarsz przez plażę nazywany jest „Paradą Pingwinów” i można go obserwować ze specjalnie wydzielonych miejsc, za odpowiednią opłatą :) Bilety kupiliśmy jeszcze w Polsce (na konkretny dzień) – koszt 49 AUD (~150 PLN) dla dwóch osób.

Na bilecie znajduje się estymowany czas rozpoczęcia spektaklu, zalecanym jest pojawić się na miejscu około godziny wcześniej. Auto zostawiamy na parkingu i wchodzimy do wielkiego Visitors Center, gdzie znajdują się wielkie zegary odmierzające czas do następnej parady oraz mnóstwo sklepów z pamiątkami. Nie da się ukryć, że pingwiny stanowią największą atrakcję wyspy. Pogoda niestety trochę się popsuła i zaczął siąpić deszcz, przez co sprzedaż workowatych pelerynek wzrosła o 1000%. Z budynku wychodzi się na plażę, na której w kilku rzędach ustawione są drewniane ławeczki. Całość ogrodzona jest taśmą, a porządku pilnują pracownicy. Można sobie wykupić opcję biletu VIP, przez co wolno nam usiąść na piasku bezpośrednio przed taśmą – w pierwszym rzędzie. Ale nie ma to najmniejszego sensu, o czym za chwilę :)

Najważniejsza uwaga związana z pingwinami: nie wolno robić zdjęć. Trzeba pamiętać, że człowiek jest tylko gościem w tym miejscu. Wszelkie flashe, czerwone światełka, klikanie spustu migawki mogłyby zestresować zwierzęta. Zakaz jest wprowadzony, a każdy kto decyduje się kupić bilet powinien o tym pamiętać. Z przykrością stwierdzam, że sporo januszy i grażyn próbowało cykać fotki z ukrycia, bo przed wejściem nie było żadnej kontroli. Musieli być sprowadzani do pionu przez panie pilnujące porządku, ale i tak założę się że jeden z drugim byli wniebowzięci, że przechytrzyli system. Bardzo smutne.

Ja zostawiłam aparat w samochodzie, a tymczasem, zanim jeszcze rozpoczęła się parada, na niebie pojawiła się piękna tęcza. Zdjęcie robione telefonem :)

wp_20151025_004

Pierwsi niecierpliwcy zajmują miejsce na ławeczkach już pół godziny przed planowanym spektaklem. Ze względu na deszcz i ogólne zimno wyczekiwaliśmy do ostatniej chwili. I to jest bardzo dobra rada, ponieważ po kilkunastu minutach oglądania pingwinów janusze zwykle mają dość i gromadnie wychodzą, co my skwapliwie wykorzystujemy i przechodzimy do pierwszego rzędu. Widok jak za miejsce VIP :) A pingwinki są przeurocze. Przypływają grupkami po kilkanaście sztuk. Ten, który wylezie pierwszy na piasek czeka na swoich towarzyszy, po czym całą grupą, jeden za drugim maszerują przez plażę i chowają się w swoich dziuplach. Czasami po kilku nieporadnych krokach wydaje się, że coś je przestraszyło i w szybkich podskokach wracają z powrotem do wody. Oglądamy te ich zmagania przez jakieś półtorej godziny. Na końcu ludzi już prawie nie ma, a pingwinkom można się przyglądać z bardzo bliska z poziomu drewnianych pomostów.

Zdjęcia z oficjalnej strony visitphillipisland.com:

pingwinki, Phillip Island
pingwinki, Phillip Island
obserwacja pingwinów, Phillip Island
obserwacja pingwinów, Phillip Island

Bardzo fajne doświadczenie :)

Post jest częścią relacji z wyprawy na południową półkulę.

PS. Jeśli nie chcesz przegapić moich następnych wpisów, zasubskrybuj bloga, o tutaj. Każdy mój nowy artykuł trafi także do Twojej skrzynki. Nie spamuję :)