Trzeciego dnia safari po Tanzanii udajemy się do Parku Narodowego Arushy. Zdecydowaliśmy się na tę opcję, bo tutaj wyjątkowo jest możliwość odbycia spaceru: tzw. walking safari, co prawda w towarzystwie gościa z giwerą, ale zawsze to coś innego niż cykanie zdjęć z jeepa :) Ale o tym za chwilę.
U bram Parku Arushy postawiono całkiem zgrabny pomnik słonia, parę osób już mnie zdążyło zapytać, czy to żywy okaz ;)
Krajobraz jest tutaj znowu zupełnie inny od tego co widzieliśmy przedwczoraj w Tarangire i wczoraj w Ngorongoro: więcej drzew i bardziej zielono.
Dzisiaj jesteśmy już tylko my i Reuben, nasz kierowca-przewodnik. Chłopaki z Niemiec, którzy towarzyszyli nam dwa poprzednie dni pojechali do Lake Manyara National Park, a Japonka wróciła do miasta. Poniżej Przemek sprawdza się w roli kierowcy jeepa :) Na drzwiach widać jeszcze ślady moczu, którym poczęstował nas wczoraj lew :)
Na terenie Parku żyje wiele gatunków małp, z czego udaje nam się przyuważyć bardzo ciekawie ubarwione gerezy abisyńskie:
i całe stada pawianów. Są dorosłe osobniki, matki zajmujące się oseskami, rozrabiająca młodzież. Bardzo fajnie jest te zwierzęta obserwować w ich naturalnym środowisku, tym bardziej że nie mieliśmy ku temu okazji w dwóch poprzednich dniach safari.
Teren Parku Arushy obejmuje wschodnie stoki Góry Meru, drugiego najwyższego szczytu Tanzanii. Meru jest równocześnie najwyższym aktywnym wulkanem w Afryce. Ostatnia erupcja miała miejsce w 1910 roku.
Do „wzrusiów dnia” zaliczam dzisiaj widok małej żyrafki, jest przeurocza <3.
Są i zeberki:
Na lancz podjeżdżamy w okolice Jeziora Momella. W określonych porach można tutaj obserwować flamingi i inne ptactwo wodne. Ale dzisiaj niespecjalnie :)
I przychodzi wreszcie moment na walking safari. Idziemy w towarzystwie uzbrojonego strażnika i dziewczyny, która przyucza się do zawodu przewodnika. Całość trwa około dwóch godzin i jest to znowu jakieś inne doświadczenie, fajne o tyle, że zmienia się perspektywa. Nie jesteśmy już w jeepie, posuwamy się do przodu wolniejszym tempem, czuć trawę pod stopami, no i trzeba uważać na kupy, mniejsze i większe :)
Po drodze mijamy bawoły, pawiany i guźce.
Docieramy pod Wodospad Tululusia u zbocza Góry Meru. Jest on wysoki na prawie 30 metrów, a woda uderza z tak ogromnym hukiem, że słychać go już ze 100 metrów wcześniej.
Pod koniec spaceru udaje nam się jeszcze dostrzec odpoczywającego na gałęzi orła stepowego.
I w ten sposób kończymy nasze trzydniowe safari po Parkach Narodowych Tanzanii. To była piękna przygoda: zobaczyłam dużo dzikich zwierząt w ich naturalnym środowisku, zrobiłam setki zdjęć. Ogrom bogactwa fauny w tym rejonie świata kompletnie mnie zaskoczył. Spodziewałam się, że „coś tam” zobaczę, ale nie marzyłam, że to będą sceny rodem z dokumentu National Geographic. Coś wspaniałego. Każde z odwiedzonych przez nas miejsc miało też zupełnie inny klimat i swoją unikalną charakterystykę, co spowodowało, że widoki się nie opatrzyły.
Wracamy do Arushy, skąd na drugi dzień mamy lot powrotny na Zanzibar. Samolot ma kilkugodzinne opóźnienie (okazało się, że czekaliśmy na pilota :P), na lotnisku czeka na nas umówiony wcześniej transport do hotelu w Jambiani we wschodniej części wyspy. Kolejne dwa dni spędzamy na odpoczywaniu :)
Post jest częścią relacji Tanzania 2017.
PS. Jeśli nie chcesz przegapić moich następnych wpisów, zasubskrybuj bloga, o tutaj. Każdy mój nowy artykuł trafi także do Twojej skrzynki. Nie spamuję :)