Lodowiec Matanuska to najbardziej „dostępny” lodowiec w Stanach – pod jęzor można w zasadzie podjechać samochodem :) Nigdy nie byłam na lodowcu: chciałam poeksplorować tutejszy teren trochę bardziej, ale w asyście profesjonalisty, żeby sobie krzywdy nie zrobić. Padło na wyprawę z przewodnikiem Matanuska Glacier Adventure Trek ($159 od łebka) od firmy Nova, która operuje na tym terenie. W agendzie jest trasa do serca lodowca, poza Ice Falls, dokąd większość wycieczek już nie dociera, oraz możliwość spróbowania wspinaczki po lodowej ścianie :)
Stawiamy się w biurze firmy przed 9 rano. Dostajemy kaski, uprząż wspinaczkową i raki. Okazuje się, że dzisiaj grupa będzie mała: tylko my i nasza przewodniczka, idealnie. Emily to młodziutka, rozgadana, filigranowa dziewczyna. Trochę się obawiałam, jak utrzyma mój ciężar na linie, ale doskonale sobie poradziła.
Ciekawostka: Matanuska leży w prywatnych rękach. Podobno władze stanu Alaska próbowały odkupić te ziemie, z planem zrobienia w tym miejscu jakiegoś parku stanowego, ale właściciele są niechętni do sprzedaży. Dla nich to prawdziwa żyła złota, źródło stałego dochodu, i do tego nie wymaga prawie żadnych nakładów finansowych. Wstęp dla osoby dorosłej wynosi $30, Nova ma zniżkę, więc do kwoty $159 trzeba jeszcze doliczyć $25 opłaty wstępu na lodowiec.
Podjeżdżamy z Emily na przylodowcowy parking. Dochodzę do wniosku, że właściciele mają jednak słabą żyłkę do interesu, bo z tego miejsca mogliby pewnie wyciągnąć trzy razy więcej szmalu, gdyby zainwestowali w porządny snack bar i gift shop. Coś na kształt sklepu co prawda jest, ale z asortymentem typu „szwarc, mydło i powidło”. Gdy zapytałam o pin, bo kolekcjonuję przypinki z nazwami miejscowości i różnych atrakcji, to pani mi zaproponowała jakąś wydzierganą broszkę na szydełku. Tłumaczę, że nie, że chodzi mi o souvenir pin, z lodowcem i napisem Matanuska. Zamyśliła się i stwierdziła, że nie mają, ale że to bardzo dobry pomysł. Zatem jeśli kiedyś tu traficie i asortyment sklepu będzie zawierał przypinki i magnesy – wiecie komu podziękować ;)
Ruszamy z parkingu w kierunku lodowca. Turystów nie widać i do tego zapowiada się dobra pogoda. Idealnie.
Warunkiem koniecznym do wejścia na lodowiec są okulary słoneczne – światło odbijające się od bieli lodu oślepia. Zalecane jest też posmarowanie twarzy krem z filtrem, co też wcześniej uczyniliśmy i co z mojej strony było wielkim błędem. To był pierwszy raz, kiedy użyłam na Alasce kremu do opalania. Kosmetyk był nowy, kupiony na szybko przed wyjazdem w aptece i nieprzetestowany. I niestety: z nosa mi zaczęło lecieć, a kichania nie mogłam opanować. Emily żartowała, że to pierwszy raz, kiedy spotyka kogoś z uczuleniem na lód ;)
Na początku drogi teren pokryty jest wodą z topniejącego lodowca. Na dnie znajduje się błoto bogate w minerały, które podobno zamykają w buteleczkach i sprzedają za grube pieniądze :) Nasza przewodniczka objaśnia nam wszystkie geologiczne mechanizmy formowania się lodowca i zachodzących tutaj codziennie procesów.
Lodowa ściana, na której będziemy próbować sił we wspinaczce, znajduje się na samym początku naszej dzisiejszej trasy.
Emily wyjaśnia najpierw technikę wchodzenia: wbijamy raki prostopadle w ścianę, małe kroki, stopy ustawiamy obok siebie, ręce pracują na przemian. Wydaje się super proste :) Za pierwszym razem idzie mi kiepsko, parę razy zawisam na linie, nogi się ześlizgują. Lewa ręka jeszcze nie jest do końca sprawna po glebie, którą zaliczyłam tuż przed wyjazdem, ale walczę dzielnie.
Przy drugiej próbie idzie mi trochę lepiej, ale jeszcze daleko do ideału: adrenalina jednak robi swoje. Ice climbing to zdecydowanie jedna z fajniejszych rzeczy, których miałam okazji spróbować w trakcie swoich podróży.
W dalszej części wyprawy idziemy w głąb lodowca. Są momenty, w których brodzimy w małych strumykach, chwile kiedy trzeba użyć czekanów, żeby się wspiąć do góry i kiedy Emily asekuruje nas liną.
Cała wyprawa trwa ponad 4 godziny, ale świeżej wody nam akurat nie brakuje ;)
Kiedy docieramy do parkingu widać, że w międzyczasie przybyło trochę turystów. Poruszają się niezgrabnie w tenisówkach po przerzuconych byle jak nad wodą kładkach, porządne buty z rakami się tutaj zdecydowanie przydają. Ale moment, w którym wreszcie mogę ściągnąć te porządne, ciężkie buty i założyć miękkie, wygodne adidasy to moment wielkiej, niewysłowionej ulgi :D. Cały adventure trek oceniam bardzo pozytywnie: idealne warunki pogodowe, mało ludzi, przepiękne widoki i unikatowe doświadczenie wspinania się po lodowej ścianie. Polecam, polecam, polecam :)
Około drugiej po południu pakujemy się znowu do auta. Plan na dzisiaj obejmuje jeszcze przełęcz Hatcher Pass i dojazd do miejscowości Palmer, gdzie mamy zarezerwowany nocleg.
Post jest częścią relacji Alaska 2017.
PS. Jeśli nie chcesz przegapić moich następnych wpisów, zasubskrybuj bloga, o tutaj. Każdy mój nowy artykuł trafi także do Twojej skrzynki. Nie spamuję :)