Rotorua to miejscowość w północnej części Nowej Zelandii, która jest swoistym centrum aktywności geotermalnych. Przy okazji – nazwa ta nastręcza mi sporo trudności, jak i innym osobom źle wymawiającym er :) Wszędzie dookoła znajdują się gorące źródła, tryskają gejzery, a w powietrzu unosi się charakterystyczny zapach siarkowodoru i kłęby pary. Do tej pory nie miałam okazji zaobserwować tego typu zjawisk w przyrodzie, tym bardziej więc się cieszę na takie doznania. W okolicy zwiedzimy parki: Waimangu Volcanic Valley i Wai-O-Tapu, a dzisiaj udajemy się do Hell’s Gate, gdzie oprócz spaceru w oparach siarkowodoru można skorzystać z usług spa i zażyć błotnej kąpieli lub wymoczyć się w gorącej siarczanej wodzie.

Jest ciepłe jesienne popołudnie, niepotrzebnie naubierałam na siebie bluz i sweterków, bo od gejzerów bije gorącem i po kolei ściągam z siebie kolejne warstwy ubrań :). Spacerujemy po wytyczonych dróżkach. Wszędzie dookoła znaki ostrzegają przed niebezpieczeństwem zapuszczenia się poza wyznaczony szlak spacerowy. Woda w źródłach wrze i łatwo sobie wyobrazić czym się może skończyć kąpiel w takiej sadzawce.



Muszę przyznać, że widok robi fenomenalne wrażenie. Nieustanna energia buchająca gdzieś z głębi ziemi, kłęby pary, bulgoczące jeziorka. Jeśli tak ma wyglądać piekło, to chętnie zostanę ;)


Ale oprócz przepięknych widoków – śmierdzi :) Do dzisiaj patrząc na zdjęcia czuję ten charakterystyczny zapach siarki.



Z usług spa nie skorzystaliśmy, ale przy wyjściu z parku czeka nas miła niespodzianka. Każdy zwiedzający ma okazję spróbować swoich sił w drzeworytnictwie :) Na małych drewnianych deseczkach nanoszony jest ołówkiem wzór (ja wybrałam oczywiście kiwi :)), dostaje się dłutko, młotek i pod czujnym okiem pana Maorysa dzierga się wzdłuż linii wzór. Na koniec deseczka jest bejcowana i swoje dzieło można zabrać do domu, co stanowi piękny souvenir z podróży :)
Myślę, że kariera drzeworytnika stoi przede mną otworem :)
Warto przy okazji wspomnieć, że Rotorua jest ważnym ośrodkiem kulturalnym Maorysów, którzy stanowią 35% populacji miasta. Roto po maorysku to jezioro, a rua – dwa, co w tym znaczeniu oznacza drugie jezioro.
Przed wieczorem udaje nam się jeszcze zajechać do parku w centrum miasta. Tutaj są miejsca, gdzie za darmoszkę można się potaplać w gorących źródłach. Niestety dzisiaj wszystkie te punkty są obstawione przez Japończyków w średnim wieku, którzy odmaczają swoje stopy, więc jakoś mi przechodzi ochota :). W parku widać za to jesień w pełnej krasie.




To był długi dzień: Hobbiton, Tirau i Hell’s Gate z Rotorua. Dużo wrażeń. Jutro w dalszym ciągu eksplorujemy rejony z aktywnością geotermalną. Dzisiaj nocujemy na Lake Okaro Campsite (8 NZD od osoby, ~20 PLN) z pięknym widokiem na jezioro, ale o tym przekonamy się dopiero jutro rano :)


Post jest częścią relacji Nowa Zelandia 2018.
PS. Jeśli nie chcesz przegapić moich następnych wpisów, zasubskrybuj bloga, o tutaj. Każdy mój nowy artykuł trafi także do Twojej skrzynki. Nie spamuję :)