Już na lotnisku przy kontroli paszportowej moją uwagę przykuwa naklejka na szybie, informująca o tym, że jesteśmy w kraju Buddy. Buddzie należy się szacunek i niedozwolone jest kupowanie posążków z jego głową lub robienie sobie tatuaży z jego podobizną :)
Pierwszy dzień w Bangkoku jest pod znakiem Buddy. Zaczynamy od spaceru do Giant Swing. Droga z hostelu prowadzi nas przez uliczkę, na której jest pełno sklepików sprzedających ogromne złote posągi Buddy. To jest dość powszechne w Azji: tematyczne ulice. Obok siebie kilkanaście witryn lub straganów, na których jest dokładnie to samo: złote posągi, sznurki i taśmy, guziki i materiały, mundury wojskowe, zabawki, buty, itp.
Huśtawka ma ponad 21 metrów wysokości. Do 1935 roku odbywała się tutaj co roku uroczystość Triyampavai-Tripavai, odnosząca się do hinduistycznego mitu powstania świata. W trakcie ceremonii śmiałkowie mieli się rozbujać do wysokości dwudziestu-kilku metrów i złapać worek z monetami przyczepiony do słupa. Praktyk zaprzestano po kilku wypadkach śmiertelnych. Konstrukcja została wpisana na listę Światowego Dziedzictwa Unesco.
Przy Wielkiej Huśtawce spotykamy pierwszego „wujka dobra rada”. Chce nam sprzedać ściemę, że nie możemy przed południem dostać się do Pałacu Królewskiego. Słuchamy, kiwamy głową i robimy swoje.
Przed Pałacem kręcą się całe tłumy żałobników. Oprócz tego ogrom turystów, jest dość tłoczno. Wstęp kosztuje 500 THB od osoby. Jest przepięknie, zdobione budynki, rzeźby, złoto i kolory. Jak z Baśni Tysiąca i Jednej Nocy. Nie widziałam wcześniej czegoś podobnego. Cały kompleks zajmuje powierzchnię 218 400 m².
Pałac Królewski, Phra Borom Maha Ratcha Wang, był oficjalną rezydencją króla Tajlandii do połowy XX wieku. Jego budowa rozpoczęła się w 1782, gdy rządził Rama I. Z uwagą studiuję również malowidła naścienne, bo pamiętam z książki Daenikena, że miały się tutaj znaleźć dowody na odwiedziny kosmitów w zamierzchłej przeszłości :)
Na terenie kompleksu znajduje się Wat Phra Kaew, Świątynia Szmaragdowego Buddy, w którym w centralnym miejscu na złotym cokole wyeksponowany jest skarb narodowy Tajlandii: 45 centymetrowy posąg wykonany z zielonego jadeitu. Wewnątrz świątyni nie wolno robić zdjęć.
Dalej kierujemy się do Wat Pho (100 THB). Tutaj jest zdecydowanie mniej tłoczno, można zagłębić się w jakieś odległe dziedzińce i pobyć przez chwilę samemu.
Jedną z większych atrakcji jest posąg Leżącego Buddy. W tej chwili jest tutaj już spory ogonek chętnych do selfiaczków. Niestety dzisiaj stoją też rusztowania i wisi biała płachta, która trochę psuje efekt wow. Wystające palce i ten biały materiał trochę mi się kojarzą z filmowymi scenami z kostnicy :) Budda ma za to idealnie równe paluszki u stóp i nie ma dupki :)
Wieczorem, już po zmroku, idziemy do świątyni Wat Saket, Temple of the Golden Mount, którą widzimy z okna naszego hostelu. To wielka oświetlona budowla, na szczyt wchodzimy po krętych schodach. Drogę umilają różowe flamingi ;) Zamiast biletu kupujemy za 20 THB kadzidełko i kwiat. Na górze kwiatka wsadza się do wazonu i zapala kadzidełko. W papierku, którym owinięte jest kadzidełko znajduje się malutki kawałeczek złotej folii, którą można „przykleić” do posągu Buddy :)
Post jest częścią relacji Azja 2016.
PS. Jeśli nie chcesz przegapić moich następnych wpisów, zasubskrybuj bloga, o tutaj. Każdy mój nowy artykuł trafi także do Twojej skrzynki. Nie spamuję :)